poniedziałek, 13 maja 2013

8.




            Uporczywie nie mogła zasnąć. Kiedy ostatni raz spojrzała na zegarek było grubo po 2., a ona nadal przewracała się z boku na bok. Po raz pierwszy jednak taki stan rzeczy zupełnie jej nie przeszkadzał. Wręcz przeciwnie. Zamiast sfrustrowania czuła radość, bo mogła ciągle na nowo odtwarzać wydarzenia sprzed kilkunastu godzin.

            Chłopak zbliżył się do niej na tyle, że dzieliła ich już bardzo niewielka odległość. Włożył już dawno zdjęte rękawiczki do kieszeni kurtki i, ciągle milcząc, pogładził opuszkami palców jej chłodne policzki. Pod jego dotykiem Agnes lekko zadrżała, nie poruszyła się jednak, nie wypowiedziała ani jednego słowa, po prostu patrzyła wciąż otępiała i zastanawiała się dlaczego to powiedziała. Czy naprawdę miała to na myśli? A może to tylko impuls? Pożądanie..?
            - Nie wiem czy to miłość, chyba jeszcze nie. – zaczął spokojnie. – Ale na pewno nie jesteś mi obojętna. Nigdy nie byłaś.
            Szybko objął ją w pasie i przyciągnął do siebie. Uśmiechnął się pod nosem i po raz kolejny ją pocałował. Inaczej niż wcześniej. Ten pocałunek, to krótkie złączenie ich ust, bardzo subtelne i delikatne, było obietnicą. Cichą obietnicą, że może być już tylko lepiej.
            Tylko biedny Axel patrzył na nich z boku nie rozumiejącymi oczami i pewnie zastanawiał się o co w tym wszystkim chodzi…

            Dziewczyna uśmiechnęła się do siebie i przewróciła na bok. Nieoczekiwanie poczuła zmęczenie, które po chwili nasiliło się na tyle, by pozwolić jej wpaść do spokojniej krainy snu.

*

            - Jak. To. Powiedziałaś. Mu. Że. Go. Kochasz.?! – Kate prawie zakrztusiła się popijaną colą. – Zwariowałaś.
- Przecież sama tego chciałaś! – Agnes momentalnie zaoponowała.
- Nie myślałam, że weźmiesz to tak dosłownie i że tak to się rozwinie, ale dobra, nieważne. Opowiadaj! – przyjaciółka podekscytowana odłożyła na stoliczek puszkę z napojem i zwróciła się w stronę blondynki.
- Nie ma co opowiadać. – wyciszyła jej radość Agnes – To tylko słowa.
- Pocałował cię.
- No tak, ale…
- Dwa razy.
- Kate, to tylko słowa. Wiesz, że „kocham cię” i „nie jesteś mi obojętna” nie mają już takiego znaczenia w dzisiejszych czasach jak pięćdziesiąt lat temu. Poza tym, jak ja mogę mu ufać? Jak mogę ufać samej sobie? Nie wiem już, może to się rozwinie, może nie. W każdym razie miałaś rację. Muszę ci to przyznać. Dziękuję.
            Blondynka objęła przyjaciółkę i mocno przytuliła. Prawda była bowiem taka, że naprawdę zawsze mogła na nią liczyć, nie ważne co. Działało to z resztą w obie strony.
            - Dostałam sms’a w nocy. – zaczęła Kate, biorąc z powrotem puszkę w obie dłonie. – Tom chce się ze mną spotkać.
- Oni się chyba jakoś umawiają. Działają tak synchronicznie, że aż mnie to zadziwia.
- Agnes, to nie jest zabawne.
- Przepraszam. Co zamierzasz?
- Mam dziecko. Nie mogę.
            Agnes odetchnęła głęboko. Za każdym razem, gdy w życiu Kate pojawiał się jakiś interesujący mężczyzna, z którym mogłaby stworzyć udany związek, brunetka odpychała go, a sama chowała się w cień, myśląc, żyjąc w przekonaniu, że nie zasługuje na miłość.
            - Nie możesz przez tego drania.
- To nie tak.
- A jak jest..? Poza tym powiedział czemu chce się spotkać? Daj spokój, idź po prostu. Jaki widzisz w tym problem?
- Jutro wieczorem. Ktoś musiałby zostać z mamą… Zostałabyś z nią? – Kate proszącym wzrokiem spojrzała na blondynkę, która życzliwie się uśmiechnęła.
- Nie pytaj głupio. Idź. Będzie dobrze.

*

            Nie wiedzieć kiedy minęły następne godziny, a kolejny dzień jak szybko się rozpoczął tak szybko się kończył. Anges miała za kilkadziesiąt minut wyjść do Kate, by popilnować Loli. Pozostały czas chciała jednak spożytkować na ostatnią powtórkę do jutrzejszego zaliczenia na studniach. Przeglądała notatki, analizowała książkowe dane i wykresy aż w końcu zdała sobie sprawę, że naprawdę wie już wystarczająco dużo, a wiadomości z „Socjologii dewiacji i kontroli społecznej” miała już prawie do perfekcji opanowane.
            Dziewczyna zamknęła więc książki i podeszła do lodówki po swój ulubiony owocowy jogurt, który miała w zwyczaju pic wieczorami. Gdy już po niego sięgała usłyszała dźwięk przychodzącej rozmowy telefonicznej. Szybko wyciągnęła telefon z kieszeni dżinsów i spojrzała na wyświetlacz. Była przekonana, że to Kate chcę potwierdzić jej przybycie, jakie było jednak jej zaskoczenie, kiedy zamiast jej imienia, zobaczyła na wyświetlaczu „Gregor”.
            - Tak? – odebrała po chwili.
- Masz jakieś plany na wieczór? – chłopak od razu przeszedł do konkretów.
- Mam. – odparła Agnes. – Muszę jechać do przyjaciółki.
- Kate?
- Owszem.
- Muszę się koniecznie z Tobą zobaczyć. 
- Gregor… nie dzisiaj. – dziewczyna westchnęła ciężko, przeklinając się w duchu.
- Czy Kate nie mogłaby poczekać? – nie ustępował.
- Chcesz żebym odstawiła dla Ciebie przyjaciółkę? – z wyrzutem z głosie zapytała Agnes.
- Nie, nie, to nie tak. – od razu się poprawił. – Nie mógłbym pójść z Tobą?
- Nie, naprawdę nie ma takiej możliwości. Przepraszam.
- Rozumiem. – odparł po chwili milczenia. – Trzymaj się.

*

            Zdenerwowana Kate była już coraz bliżej malutkiej kawiarenki, w której umówiła się z Tomem. Nie wiedzieć dlaczego, bardzo starała się, by tego wieczoru prezentować się jak najlepiej. I rzeczywiście, w obcisłych szarych rurkach, czarnych, skórzanych kozakach z malutką klamerką w okolicach kostki i czerwonym płaszczu wyglądała imponująco. Uroku dodawały jej okalające twarz ciemne proste włosy do ramion, które kiedyś sięgały jej prawie do pasa.
            Wzięła dwa głębokie oddechy i pokonała dwa małe schody, by następnie przekroczyć próg. Miejsce rzeczywiście było urokliwe. Urządzone było w starym stylu; małe, drewniane stoliczki okryte były biało-niebieskimi ceratami w kratkę. Na każdym ze stoliczków położony był niewielki świecznik, z trzema małymi świeczkami, palącymi się w zależności od tego czy ktoś znajdował się przy nich czy też nie. Przy ścianie stały dwa wieszaki, a na jednym z nich Kate dostrzegła charakterystyczną czarną kurtkę z napisem „Norge Team”. Dopiero wtedy rozejrzała się dokładniej. Kiedy, po krótkiej chwili, spostrzegła Tom’a siedzącego na stoliku przy oknie przełknęła głośno ślinę i powoli pokonała dzielące ich metry.
            - Kate. – chłopak wstał, pomógł zdjąć płaszcz, po czym odsunął krzesło.
- Czego chcesz, Tom? – brunetka nie miała zamiaru wdawać się z nim w żadne poważniejsze dyskusje. Od razu więc zaatakowała go, kierując na niego chłodne spojrzenie.
- To wszystko nie wyszło tak jak powinno. – zaczął. – To nie jest takie proste, gdy jesteś…
- Czy mogę przyjąć już zamówienie? – jego monolog przerwała młoda kelnerka, uśmiechająca się z przesadną słodyczą.
- Małą latte, poproszę. – odezwała się Kate.
- Dla mnie będzie espresso. – zawtórował jej Tom, a gdy dziewczyna oddaliła się, kontynuował. – Gdy jesteś skoczkiem. – spojrzał na nią znacząco. – Ciężko jest znaleźć sobie stałą partnerkę, nie mówiąc już o tym, gdy nie jest ona związana z naszym światem.
- Nie musisz się tłumaczyć. – brunetka zaczęła niespokojnie przyglądać się trzem płonącym świeczkom i skupiać na nich część swojej uwagi.
- Kate. – chłopak niespodziewanie położył swoją dłoń na jej dłoni. – Po ostatnim konkursie poszliśmy z chłopakami na imprezę. Wiesz jak jest. Fannemel, Stjernen, Vilberg… To się wszystko kręci wokół jednego. – mimowolnie zaczął gładzic kciukiem zewnętrzną część jej dłoni, a dziewczyna, jakby wbrew sobie, nie cofnęła jej, lecz z uwagą słuchała co też Norweg ma jej do powiedzenia. – Zdałem sobie sprawę, że nie chce już tak dłużej. Nie mam siły.
- Tom…
- Daj mi skończyć. Ja zwyczajnie chcę…
- Mała latte i espresso. – po raz kolejny drobna kelnerka przerwała jego wypowiedź. Tym razem jednak zeszła im z oczu prawie momentalnie po położeniu na stoliczku oczekiwanego zamówienia.
- Co chcesz Tom? – zaintrygowana Kate ponagliła go.
- Chcę mieć do kogo wracać. Chciałbym móc wracać do ciebie.
            Przeszył ją zimny dreszcz. Objęła rękami filiżankę z kawą i zaczęła intensywnie się w nią wpatrywać, by po chwili podnieść wzrok na milczącego Tom’a.
- Czy ty właśnie… na swój chory i pokręcony sposób… zapytałeś mnie czy będę z tobą? – ledwo wypowiedziała te słowa.
Jakim cudem rozmawiają na ‘takim poziomie’? Ta konwersacja miała chyba przebiegać zupełnie inaczej…
- Posłuchaj mnie. – Tom dynamicznym ruchem wstał z wygodnego, cedrowego krzesła i, przestawiając je bliżej dziewczyny, usadowił się tuż obok niej – Sprawmy, żeby to wszystko było proste.
- To nie jest proste. – Kate wyraźnie zaprotestowała, czując, że chce stamtąd jak najszybciej wyjść.
            Prawda była taka, że w innych okolicznościach, gdyby życie poukładało jej się inaczej, jej serce skakałoby pewnie z radości, słysząc słowa Norwega. Niestety. Nic nie było proste.
            - Oczywiście, że jest! – chłopak nie dawał za wygraną. – To wszystko jest prostsze niż myślisz. – zatrzymał się na chwilę, by dodać – Bądź ze mną, Kate.
- Nie mogę. – brunetka spojrzała na niego przepełnionymi smutkiem brązowymi oczami, po czym odwróciła je w drugą stronę, bojąc się by przypadkiem nie upuściły niechcianej łzy.
- Dlaczego?
- Nie mogę, Tom.
- Masz kogoś.
- Nie, nie mam. To nie tak. Nie szukaj powodów. Znajdź sobie inną, lepszą. Poza tym, przecież się nie znamy. Co ci w ogóle odbiło? To niedorzeczne.
- Myślisz, że to niedorzeczne? – złapał ją za rękę i zmusił, by na niego spojrzała – Niedorzeczne, bo w końcu zdałem sobie sprawę, że to wszystko nie ma już dla mnie znaczenia? Schlierenzauerowe ruchanie znudziło mi się już dawno temu, wierz mi. Tamten wieczór u Gregor’a sprawił, że coś się we mnie zmieniło. Chyba zapragnąłem w końcu stać się prawdziwym mężczyzną. – zaśmiał się pod nosem, czym niespodziewanie wywołał również uśmiech na twarzy Kate. – Chciałbym być mężczyzną i mieć u swego boku kobietę. Boże, to brzmi jakbym się oświadczał. – znowu zaśmiał się, lecz tym razem inaczej, głośniej. – Po prostu… spróbujmy. Proszę.
- Tom. – Kate charakterystycznym gestem poprawiła włosy, chcąc zyskać na czasie i odciągnąć to co musiała powiedzieć. – Nie jestem dla ciebie. Zrozum to. Nie chcę żebyś teraz mówił „to nie tak”, bo to i tak niczego nie zmieni. Nie możemy być razem, rozumiesz?
- Kate…
- Uwierz mi, tak będzie lepiej.
- Komplikujesz to.
- Nauczyłeś się życia bez komplikacji. Przynajmniej tego w sferze towarzyskiej. To tak nie działa, wiesz? Czasami w życiu po prostu trzeba powiedzieć „nie”, bez względu na to, czy się tego chce czy nie.
            Dziewczyna nie chciała już dłużej kontynuować tej rozmowy. Nie mogła. Cierpiała z każdą kolejną prośbą Tom’a. Chciała go, chciała być z nim, może nawet go pokochać… Ale nie mogła tego zrobić, nie będąc z nim całkowicie szczera. A zdanie: „No wiesz, mam 4-letnią córkę” przekreśliłoby wszystko, tak czy inaczej. Nie było więc sensu dalej tego ciągnąć.
            - Dobranoc, Tom. – powiedziała i zdecydowanie wstała, biorąc swój czerwony płaszcz.
- Poczekaj. – chłopak powstrzymał ją gestem. – Tydzień. Spróbujmy. Proszę.
- Tydzień? – niespodziewanie, wahanie wdarło się w jej podświadomość. Może powinna była jednak spróbować?
- Tydzień. Jeśli się nie uda, to zapomnimy o tym… Ale jeśli się uda…
- Zgoda. – zanim Kate zorientowała się co mówi, było za późno. – Ale jeśli rzeczywiście się nie uda, to zapominamy o sobie raz na zawsze, dobrze?
- Umowa stoi.
            Podali sobie ręce jak dwoje biznesowych wspólników i razem wyszli z kawiarenki. Na dworze zrobiło się nieprzyjemnie. Z nieba prószył brudny śnieg, zmieszany z drobnymi kroplami deszczu, a na domiar złego wiał zimny wiatr. To jednak nie przeszkadzało dwójce (Zakochanych? Zauroczonych? Szczęśliwych?) młodych ludzi iść przed siebie z uśmiechami na twarzach.
             Żadne z nich nie było na tyle inteligentne, by pomyśleć o wzięciu ze sobą parasola, dlatego też musieli, oczywiście nie bez obopólnej przyjemności, iść jak najbliżej siebie, trzymając się za ręce, by razem uczucie chłodu nie sprawiało niechcianego dyskomfortu, który mógł zepsuć ten, już teraz, nieźle wyglądający wieczór.
            - Nie zaprosisz mnie? – szepnął cicho Tom, kiedy znaleźli się już pod kawalerką Kate.
- Nie sądzisz, że jeszcze na to za wcześnie?
Dziewczyna kokieteryjnie zatrzepotała rzęsami i zaśmiała się lekko, ukrywając tym samym zakłopotanie i chęć powiedzenia: „Nie możesz. Moja córka już śpi.” Tak bardzo chciała mu powiedzieć, być z nim szczera… Ale jednak coś w środku nie pozwalało jej tego zrobić.   
- No wiesz, teoretycznie rzecz biorąc, to spędziliśmy już razem noc.
- To prawda. Ale dzisiaj spędzimy ją osobno.
- Dobranoc, moja słodka dziewczyno.
Norweg przyciągnął ją do siebie i musnął ustami jej wargi. Delikatnie, zmysłowo, jakby były obiektem kultu. Kiedy już odsunął się od niej, puścił jej dłoń i poszedł w drugą stronę, do siebie, zostawiając Kate w poczuciu strachu i niepewności. Bo… co będzie, jeśli naprawdę zacznie się zakochiwać?

*

            Blondynka nerwowo poruszyła powiekami. Obejrzała się wokoło. Spała przytulona do małej Loli, trzymając w jednej ręce książkę z bajkami. Wstała, uważając by nie obudzić dziewczynki i po cichu wyszła z pokoju, ostrożnie zamykając drzwi. Poszła do kuchni, gdzie odwrócona Kate, popijała whisky z lodem.
            - O nic nie pytaj. – powiedziała, gdy tylko usłyszała kroki przyjaciółki. – Powiem ci, ale jeszcze nie teraz. Powiem, gdy będę gotowa.
            Agnes podeszła do niej i obejmując ją w talii, przytuliła się do niej.
            - Wiesz, że cokolwiek by się nie działo, jestem z tobą. Zawsze. – uśmiechnęła się pod nosem i puściła wyraźnie spiętą Kate. – Pójdę już. Dobranoc.
            Kiedy tylko wyszła, bruneta wypiła do końca alkohol i stanęła nieruchomo, zastanawiając się, co też najlepszego zrobiła. Przecież ma dziecko…

*

            Nie mogła się powstrzymać. Coś w środku mówiło jej, że nie może dzisiaj zasnąć bez zobaczenia jego brązowych oczu, chamskiego wyrazu twarzy i ironicznego uśmieszku. Przecież to tylko niewinne spotkanie. To nic nie znaczy, prawda?
            - Gregor? – odezwała się, gdy tylko odebrał. – Nadal chcesz się spotkać?   
Było już późno, ale najwyraźniej nie przeszkadzało mu to. Zgodził się od razu. Szła więc przed siebie, mimowolnie się uśmiechając. Jakieś dziwne uczucie przepełniało ją całą, podobne do tego, które czuła wtedy, w szpitalu. Tyle się przecież stało od tego czasu, jednak nadal chciała patrzeć na niego w taki sposób jak wtedy. Chciałaby, żeby znowu opowiadał o Austrii, żeby przyniósł ciasteczka, które kruszyłyby się na kołdrę…
            Z przemyśleń wyrwały ją oślepiające światła samochodowych reflektorów. Auto zatrzymało się obok niej, a szyba od strony pasażera otworzyła się.
            - Wsiadaj. – zakomunikował chłopak.
Nie mówiąc nic wsiadła i zapięła pasy. W końcu tego właśnie chciała, czyż nie?
- Dokąd jedziemy? – zapytała zaintrygowana.
- Do hotelu. – odpowiedział, patrząc ja jezdnię. Ani na chwilę nie odwrócił się do niej, więc nie mogła niczego odczytać z jego wyrazu twarzy.
- Hotelu…?
- Taki duży budynek, pięć gwiazdek, luksusowe apartamenty, niebanalny wystrój wnętrz. Coś nie tak?
- Dlaczego jedziemy tam teraz? – spytała, nieco speszona.
- Chcę ci coś pokazać. – tylko na moment skierował ku niej twarz, uśmiechając się lekko, jednak zamiast zadowolenia lub chociaż cienia szczęścia zobaczył w jej oczach niepewność i obawę. – Boisz się mnie. – ponownie odwrócił wzrok, prychając z niesmakiem. – Boisz się, że chcę cię wykorzystać, że jesteś jedną z wielu.
- Gregor.
- Nie gregoruj. Wiem, że tak jest.
            Nie mogła zaprzeczyć. Miał rację. Panicznie się tego bała.
            Pozostałe kilkanaście minut przejechali w milczeniu. Kiedy dotarli na miejsce jej oczom ukazał się ogromny hotel, jak wcześniej wspomniał jej towarzysz, pięciogwiazdkowy. Szybko weszli do środka. Portier przy drzwiach uprzejmie ukłonił się, a recepcjonistka od razu ożywiła się, gotowa udzielać wszelkich informacji
            - Rezerwacja na nazwisko Schlierenzauer. – powiedział machinalnie, nie zwracając na słodką szatynkę najmniejszej uwagi.
- Pokój 216. – powiedziała kobieta, podając chłopakowi kluczyk.
            Gregor chwycił Agnes za rękę i pociągnął ją w stronę widny. Przejeżdżali kolejne piętra, aż w końcu znaleźli się na odpowiednim piętrze. Od razu rzucił im się w oczy potężny hol, z którego wychodziły cztery korytarze. Poszli jednym z nich, by w końcu stanąć przed wejściem do odpowiedniego pokoju. Blondyn przekręcił kluczyk i uchylił drzwi.
            - Panie przodem. – uśmiechnął się szelmowsko i wykonał zapraszający gest.
Blondynka posłusznie weszła, nadal nieco onieśmielona. Zobaczyła przepiękny, przestronny pokój z wielkimi oknami, wychodzącymi na ośnieżone szczyty Alp. W oddali widać było światła usypiającego miasta i górującą nad nim Bergisel, wspaniale oświetloną, prezentującą się jak zwykle dostojnie i monumentalnie.
Widok zaparł dech w piersiach dziewczyny. Zachwycona podeszła do okien, by zbliżyć się do przepięknych krajobrazów jeszcze bardziej. Mieszkała już jakiś czas w Austrii, poznała piękno Innsbrucka, była pod słynną skocznią, ale nigdy nie widziała tego wszystkiego w taki sposób, w jaki ujrzała teraz.
- Lubisz pokazywać mi piękno. – szepnęła cicho, słysząc zbliżającego się Gregora.
- Chciałem tylko żebyś to zobaczyła. – odparł. – Właściwie możemy już iść.  
            Blondynka odwróciła się napięcie i zszokowana przyjrzała mu się uważnie. Nie widać było w nim żadnej sprzeczności, żadnego podstępu, lecz coś na wzór zrezygnowania i zniechęcenia.
            - Nie możemy zostać jeszcze chwilę? – spytała z nieukrywaną nadzieją w głosie.
- Przecież się boisz. – nieoczekiwanie podniósł głos. – Boisz się, że cię przelecę, na tej satynowej pościeli, nie czekając ani chwili. Przecież chcę cię tylko zaliczyć, żeby mieć następną. Tak, masz rację. Taki właśnie jestem. Szczęśliwa? – wbił w nią oskarżycielski wzrok.
-  Boję się, że jesteś bezuczuciowym dupkiem, który zrani mnie, zanim zdążę się zorientować co tak naprawdę się dzieje.
- Raniłem wszystkie. – powiedział przez zaciśnięte zęby. – Powiedziałem już, masz rację. Z tobą miało być tak samo.
- Wcześniej w to wierzyłam, teraz już nie zamierzam.
            W jednej chwili przestawiła swoje myślenie z „Pamiętaj, musisz być odpowiedzialna” na „Pamiętaj, żyjesz tylko raz”. Porzuciła obawy, wahania i niepewność, zdając sobie sprawę czego tak naprawdę chce. Bała się, owszem, ale przecież go kochała, powiedziała mu to, więc jeżeli jutro miałaby zginąć, to dzisiaj musiała żyć pełnią życia, bez względu na to, co przyniesie przyszłość.  
            Spojrzała na niego, by już po kilku sekundach złączyć się z nim w namiętnym, zachłannym pocałunku. Oplotła ręce wokół jego szyi, przywierając do niego. On objął ją w talii, przechylając tak, by móc zjechać ustami niżej, pieszcząc jej szyję i dekolt. Powoli przesuwali się w stronę łóżka. Wsunął chłodnął dłoń pod jej niebieski sweter, odszukując zapięcie stanika. Szybko jednak zrezygnował z jego odpinania, wręcz nieśmiało uśmiechając się pod nosem.
            - Nie bój się. Nie zrobię niczego, czego byś nie chciała. – szepnął, nie mogąc uspokoić oddechu.   
- Czy ja powiedziałam, że tego nie chcę? – zapytała Agnes, odsuwając się od niego na chwilę, by zdjąć sweter. - Nie chcę tego, bo jesteś skoczniem. Nie, bo jesteś Schlierenzauerem, na którego tyle lasek leci. Nie przez twoją sławę i pieniądze. – spojrzała na niego wymownie. – Boję się, że z tego nic nie wyjdzie i że będę cierpieć, ale mimo to chcę.
- Nawet sobie nie wyobrażasz jak cholernie mnie kręcisz. – powiedział, biorąc ją za rękę, kierując się w stronę łóżka.
            Kiedy już usiadła na łóżku, delikatnie objął ją i nie przestając całować, odpiął biały biustonosz. Im dłużej znajdowali się na satynowej pościeli, tym przestrzeń wokół łóżka coraz bardziej zapełniała się częściami ich garderoby. Usta błądziły po rozgrzanych ciałach, by w końcu połączyć się w namiętnym, zachłannym tańcu. Jakby jutra miało nie być.


***

W końcu dodaję kolejny rozdział. Przez tą piosenkę i pamiętną scenę z ostatniego odcinka „Pretty Little Liars” musiałam skończyć go tak jak skończyłam.

Za 9 dni kończę 18 lat. Nie wiem kiedy tak te lata przeleciały, przecież dopiero zaczynałam liceum. Nie ogarniam tego. Jakoś dziwnie zaczęłam się bac dorosłości. Powinnam? -.-

Powiedzcie mi, jakie pytania zadałybyście na chwilę obecną polskim skoczkom? Czego jesteście ciekawe? Nie mówię tutaj o sprawach związanych z karierą i nadchodzącym sezonem, tak letnim, jak i zimowym, ale wiecie (xd) takie bardziej na luzie, jak do normalnych chłopaków :D

Pozdrawiam! I do następnego <3

środa, 3 kwietnia 2013

7.




Gorący strumień wody oblewał nagie ciało dziewczyny. Po kolejnej, prawie bezsennej nocy prysznic był jednym ze sposobów, dzięki którym budziła się do życia. No, przynajmniej w pewnym stopniu. Stała bezwładnie pod lejącą się z góry wodą, z rękami splecionymi na tali. Powolnymi ruchami masowała swoje ramiona, szyję, dekolt, piersi, by rozluźnić mięśnie i przygotować je na kolejny pracowity dzień.
            Blond włosy przylepiły się do mokrych pleców i tworzyły swego rodzaju okrycie. Pewnie dlatego zawsze lubiła nosić długie włosy… By móc chociaż trochę się nimi okryć. Odwróciła się tak, że teraz jedyne co widziała przed sobą, to jasnoniebieskie, drobne kafelki i wystający z ściany kurek, skierowany w stronę czerwonej kropeczki. Opadła obie dłonie na ścianie i delektowała się przyjemnym uczuciem, które niespodziewanie przeszył niechciany wstrząs.
            Momentalnie, brutalnie i bez najmniejszego zastanowienia przekręciła kurek w stronę niebieskiej kropeczki, a jej ciało pokryły zimne dreszcze. Skóra, nieprzygotowana na taki zabieg, zdawała się kurczyć i drżeć. Agnes jednak niezłomnie stała pod lodowatą wodą, która teraz zamiast odprężać, miała za zadanie skupienie wszystkich myśli dziewczyny wokół zimna, a nie wokół ciepłych, brązowych oczu. Tak właśnie musiała budzić się do życia, w którym nie mogło być miejsca dla Gregor’a. Nawet gdyby chciała… Nie było dla niego miejsca.
            Kolejne krople spadały na nią, pod największym możliwym ciśnieniem. Ciało powoli przyzwyczaiło się do przeszywającego uczucia zimna i odbierało pokornie nowe doświadczenie. Serce znowu dało o sobie znać, a umysł wyświetlił obrazy sprzed kilku dniu. Czemu pojechała do tego szpitala? Czemu szukała go w takim pośpiechu, obłąkaniu, zmartwieniu? Dlaczego w końcu przekroczyła próg tej cholernej sali ze łzami w oczach? Przecież od tego czasu nawet się nie odezwał. Nie zadzwonił. Nie napisał. Nie przyszedł. Widać,  ludzie nie zmieniają się od tak.
            W końcu wyszła spod prysznica, okrywając zziębnięte, lecz pobudzone do życia, ciało. Owinęła się szczelnie i na chwilę zastygła w bezruchu, z przymkniętymi powiekami, rozkoszując się uczuciem ciepła i miękkości. Potem jednak szybko wytarła się, założyła wcześniej przygotowane ubrania, przeczesała włosy i była gotowa.
            Dochodziła 6, więc jak co rano zrobiła sobie w biegu małą kanapkę, założyła kurtkę, czapkę, ciepłe buty, wzięła torbę na ramię i w pośpiechu wyszła z domu. Axel na pewno już niecierpliwie merdał ogonem, czekając na nią. W drodze gorączkowo zastanawiała się, dokąd zabierze go tym razem? Może całkowicie zmieni trasę i znajdzie dłuższą, piękniejszą dróżkę, urozmaicając poranek nie tylko sobie, ale i kochanemu bernardynowi? Cóż, okaże się.

*

- Schlierenzauer, zepnij dupę i wracaj. Nudno bez ciebie jak cholera!
- O, widzę, że ktoś się stęsknił za moją skromną osobą.
- No proszę cię, bez zbędnych, emocjonalnych uniesień, ale weź wracaj!
- Hilde, odwaliło Ci już całkiem, wiesz? – chłopak nie mógł przestać się śmiał, po prostu nie potrafił, a każde kolejne słowo przyjaciela pogarszało jego stan.
- Patrz debilu, jak się do ciebie przywiązałem.
- Tylko mi tutaj nie debiluj! – obruszył się, nadal jednak susząc zęby – I nie martw się, wrócę na zawody w Engelberg’u.
- Ale człowieku, to są sprawie dwa tygodnie! Z kim ja będę wyrywał, no?!
- Przecież miałeś sobie odpuścić taki tryb życia. Ostatnio mnie tak krytykowałeś, a teraz co? Ruchanko chodzi ci po głowie? Nieładnie!
- Moralizator się znalazł! Stróż wszelkich cnót!
- Dobra, Hilde, późno się robi, a ja muszę pobiegać. Ty też lepiej idź zrób coś dla kondycji. – zawiesił na chwilę głos, po czym ze śmiechem dodał – I pamiętaj, że jest na to wiele sposobów.
            Po drugiej stronie dało się słyszeć zdegustowany głos Norwega, który zgłaszał swój protest, zupełnie tak, jakby w tamtej chwili nie pomyślał o czymś zbereźnym (jasne, jasne, a świstak siedzi...). Ne zdążył jednak powiedzieć nic konkretnego, bo Gregor, z zawadiackim uśmieszkiem na ustach wcisnął czerwoną słuchawkę na swoim dotykowym ustrojstwie, by potem odłożyć je na półkę, a której jednocześnie zabrał swoje duże słuchawki i iPad’a. Tak, czas na wieczorną przebieżkę.

*

            Przeciągnięty dzwonek do drzwi chwilowo zagłuszył ciszę dziewczyny i przerwał jej czytanie. Nie ociągała się jednak z otworzeniem ich, gdyż z niecierpliwością czekała na pojawienie się gościa.
            - W końcu jesteś! – krzyknęła brunetka i mocno uścisnęła drobną Agnes. – Zrobię herbaty, a ty się rozbieraj.
- Mała śpi? – krzyknęła blondynka, wieszając kurtkę na wieszaku, zabierając się jednocześnie za odpinanie butów.
- Tak. – odkrzyknęła jakoś niemrawo Kate i wynurzyła się z kuchni. – Chodź, siadaj. Potrzebuję rozmowy.
            Dziewczyna poszła więc za nią do kuchni i, przysiadając na podkurczonej na krześle nodze, usadowiła się wygodnie. Brunetka tymczasem zdążyła przygotować ich ulubioną herbatę z owoców leśnych i podać na stół w dużych, kolorowych kubkach. Zajęła miejsce naprzeciw przyjaciółki, a idąc za jej przykładem, naciągnęła na dłonie przydługie rękawy ciemnozielonego swetra i oplotła je wokół gorącego naczynia.
            - Co się dzieje, Kate?
- Agnes… - dziewczyna ciężko westchnęła i spojrzała na blondynkę. – Lola nie może przywyknąć. Martwię się o nią. Myślałam, że szybko nauczyć się obcować w tym świecie, załapie język, ale ona nie potrafi. Opiera się. Przecież jest jeszcze taka malutka, co ja sobie myślałam? – pełna powagi spoglądała kurczowo na dziewczynę, która nieprzerwanie milcząc, zastanawiała się co powiedzieć. – Co mam robić? Powiedz mi, proszę. Potrzebuję teraz twoich rad, a ty jak na złość nic nie mówisz.
- Chcesz mojej rady? - badawczo spojrzała na brunetkę. – Walcz. Walcz o siebie, o Lolę, o nowe życie. Za dużo w tym wszystkim dramatu. Wiesz, że nie znoszę dramatów.  
- I kto to mówi…
- Kate. – Agnes od razu jej przerwała, nie chcąc niepotrzebnie dręczyć bolącego ją serca. – Mówimy teraz o tobie. Tylko o tobie. Lola przywyknie. Zobaczysz. Kindergarden to najlepsze co może jej się tutaj przytrafić. Płacz? Potrwa tydzień, góra dwa. Potem znajdzie małe przyjaciółki, tak słodkie jak ona. A na razie musisz ją jeszcze zapisać do polskiego przedszkola, żeby nie zapomniała ojczystego języka. Nawet nie wiesz jakie to dla niej błogosławieństwo! Jednocześnie umieć biegle dwa języki! To jej przyszłości, Kate. Ułoży się, zobaczysz. – dziewczyna skończyła mówić i z ochotą zanurzyła usta w gorącej herbacie. – Jak zwykle przepyszna. – skwitowała z uśmiechem.
- Tak łatwo ci się mówi… - pełna wątpliwości brunetka przeszyła ją swoim wzrokiem.    Brązowe, pełne oczy wbijały się w Agnes, usilnie pragnąc pomocy, żebrząc o nią. Tak, po raz kolejny, zewnętrznie tak silna i zdecydowana Kate, pokazywała swoje prawdziwe „ja”. Tyle już błędów popełniła, nie można było więc dziwić się, że boi się teraz popełnić kolejnego. Szczególnie, że nie odpowiada już tylko za siebie.
            - Będzie dobrze.
- Nadal wierzysz w to, powtarzane do znudzenia, filmowe kłamstwo?
- Nie, ale chcę w nie wierzyć.
- Zrobiłam się głodna. Chcesz sałatki? Zrobiłam dzisiaj. Twoja ulubiona, z brokułami.
- Oczywiście, ze chcę, nie pytaj głupio.
            Brunetka wstała od stołu i wyjęła z lodówki półmisek z świeżo zrobionym, domowym specjałem. Sałatki to coś, w czym naprawdę była dobra. Szybko nałożyła sobie i swojej towarzyszce po porcji i zajęła wcześniej zajmowaną pozycję.
            - Jak się trzymasz? – zapytała, grzebiąc widelcem między składnikami.
- Nie mówmy o tym. – Agnes odwróciła wzrok i chciała skoncentrować się na widoku za oknem. Ten jednak nie był tak interesujący, jak wciąż gnębiące ją myśli.
- Znowu się zamykasz.
- Co chcesz usłyszeć? – zdenerwowana przeniosła z powrotem spojrzenie na przyjaciółkę – Nie. Nie odezwał się. I nie. Nie boli mnie to.
- I po co się oszukujesz, próbujesz oszukać mnie? Po co? – cień uśmiechu pojawił się na ustach Kate. – Nie zmienisz tego. Wiem, co do niego czujesz. Wiem to od czasu, gdy wróciłaś ze szpitala.
- Przestań, torturujesz mnie. – wycedziła Agnes przez zęby, starając się zapanować nad targającymi ją emocjami.
- Dzwonił do ciebie, w nocy. Pamiętasz? – przyjaciółka ostawiła widelec i skrzyżowała ręce, po czym oparła je na blacie kuchennego stołu. Resztka herbaty zaczęła stygnąć, lecz nie miała ochoty teraz upić nawet najmniejszego łyka. – Mówiłaś, jak bardzo podoba ci się jego głos. Śniłaś o nim, pamiętasz?
- Przestań! – dziewczyna gwałtownie wstała i zaczęła chodzić po kuchni. I tak wystarczająco już naciągnięte rękawy bluzy, pociągnęła, a potem oplotła rękami swoją talię. Oparła się o blat, stojąc naprzeciw Kate, bacznie się jej przyglądając. – Jaki masz w tym cel? Powiedz mi.
- Przyznaj się, po prostu przyznaj się w końcu sama przed sobą.
- Do czego? – zmieszana blondynka wbiła w nią zielone oczy, prawie niewidoczne, przez wiecznie powiększone źrenice. - Do czego? – powtórzyła dobitnie.
- Że go kochasz. Wiem, że go kochasz Agnes. Już od dawna.
            Dziewczyna nie odpowiedziała, coś tylko, bardzo głęboko w niej samej, jakby pękło. Mały mur, który usilnie budowała cicho runął. Cichutko, cichuteńko runął, a drobne cegiełki potoczyły się, gdzieś w nieznane zakamarki duszy. Prawda została odkryta. Strzeżona tym małym murem tajemnica w końcu została wypowiedziana, ujrzała światło dzienne. I chociaż nie była w stanie wypowiedzieć tego na głos to tak, kochała go. Nie potrafiła wygrać jednak ze swoim zranionym ego, które za cel postawiło sobie wyrażenie: „Nie dbam o to.”
            Każdy zimny prysznic, każda godzina spędzona na uczelni, w bibliotece, na kolejnym spacerze z Axel’em przypominała jej, że musi być silna. A silną mogła być tylko nie okazując swoich słabości. Cóż, jej główną słabością był teraz pewien brązowooki, ciemny blondyn, który bezczelnie zawładną częścią jej umysłu. Tą słabość musiała więc zlikwidować, unikać jak ognia, strzec się jak najgorszego zagrożenia, ta właśnie ta słabość, ta straszna słabość do tego głosu pozbawiała ją wolności i niezależności, o którą tak w życiu zabiegała. Poza tym, jedno było pewne: Schlierenzauer to nie chłopak dla takiej dziewczyny jak ona.
            - Mylisz się. – odezwała się w końcu, bo zdającej się trwać wiecznie, chwili milczenia. – Nie kocham go. Nigdy go nie kochałam. Nigdy nie będę go kochać. Pójście po wypadku do szpitala? Łzy? To błąd. I skończmy ten temat.
- W końcu przestaniesz się oszukiwać Agnes. – Kate stanęła przed nią i położyła dłoń na jej ramieniu. – Wiem, że go kochasz.

*

            - Greeegoooor!
- Czego się drzesz?! – chłopak zbiegał właśnie po schodach, przebrany w czarny dres.
- Zagrasz ze mną? – Lucas prosząco złożył ręce i uśmiechnął się komicznie.
- Raz. – zaśmiał się Gregor i usiadł z nim na kanapie przed wielkim, plazmowym telewizorem. – I nie wiem dlaczego tak bardzo zależy ci na grze ze mną. Przecież wiesz, że to zawsze równa się – przegrana.
- Nie gadaj, kilka razy wygrałem! – obudzony 12-latek spojrzał na niego spode łba, uruchamiając grę. – Dzisiaj będzie ten kolejny raz!
- Chyba śnisz!
            Straszy Schlierenzauer zafundował młodszemu niezłego kuksańca, lecz szybko powrócił do przyjmowanej wcześniej, skupionej na ekranie pozycji, gdyż za wszelką cenę chciał pokazać smarkatemu gdzie jego miejsce.
            Smarkaty. Zawsze tak do niego mówił, ale innym nie dałby na brata powiedzieć jednego złego słowa. Myślał nawet, że ten młody wyrośnie kiedyś na wspaniałego mężczyznę, zdecydowanie lepszego niż jego starszy brat. Czasami, gdy miał wszystkiego i wszystkich dość, tylko jeden Lucas go nie irytował. Po prostu dziwnym, jeszcze nieco dziecięcym sposobem potrafił dojść do poplątanej głowy brata, naprowadzając go, pewnie nie mając o tym dużego pojęcia, na właściwy tor myślenia.
            - No i widzisz? – Gregor z satysfakcją i rozbrajającym uśmieszkiem spojrzał na brata. – Znowu wygrałem. Ach, pewne rzeczy na tym świecie nigdy się nie zmieniają.
- Oj już przestań. – Lucas zaśmiał się, wcale nie dotknięty kąśliwymi słowami towarzysza gry. – Przyjdzie taki dzień, zobaczysz.
- Nie wątpię! – starszy z rodziny Schlierenzauerów wstał i przeciągnął się, ziewając. – Spadam spać. Wiesz, sportowcy muszą dbać o zdrowie. – wystawił Lucasowi język, poczochrał jego czarną czuprynę i poszedł do swojego pokoju. Jutro czekał go bowiem kolejny dzień treningów, musiał przecież wrócić do rywalizacji jak najprędzej. Sprawdził więc, czy budzik nadal nastawiony jest na godzinę 5.30, poczym ściągnął dres i położył się, szybko zapadając w odprężający sen.

*

            Kolejny zimowy poranek był wyjątkowo piękny. Słońce nieśmiało wynurzało się zza ośnieżonych gór, lekki mróz szczypał w nos, a śnieg skrzypiał pod ciepłymi traperami. Axel zadowolony machał ogonem, dreptając u boku Agnes, która bacznie obserwowała każdy jego ruch. Po tyle dniach spacerów z nim zauważyła, że bernardyn zaczął jej naprawdę ufać, wiedział, że nie chce go skrzywdzić, lecz być jego przyjaciółką. Czy to w ogóle możliwe, by to wiedział? Czy coś czuł? Blondynka miała nieodparte wrażenie, że tak, ale pewnie inni, niewierni, nieufni, spieraliby się z jej poglądem, więc przestała się nad tym zastanawiać.
            Biorąc do płuc dozę świeżego powietrza przystanęła na chwilę i rozejrzała się dookoła. Na drodze przed nią i za nią nie było widać nikogo. Była to bowiem górska dróżka, prowadząca w stronę zalesionych, tyrolskich terenów, gdzie ludzie rzadko wybierali się, szczególnie rano, przez brak czasu i nawał codziennych obowiązków. Przykucnęła więc przy bernardynie i pogłaskała go czule po pysku.
            - Ufasz mi, czuję to, więc i ja ufam tobie. – mówiąc to odpięła smycz, tym samym uwalniając Axel’a.
 Pies jednak, zamiast rzucić się pędem przed siebie, przysiadł na tylnych łapach, czekając na znak Agnes. Ta uśmiechnęła się tylko pod nosem, zdając sobie sprawę, że to co ludzie mówią jest niezaprzeczalną prawdą – pies to prawdziwy przyjaciel człowieka. Wierny, ufny i przyjacielski.
- Chodź! – krzyknęła blondynka i pobiegła truchtem w leśną drużkę. – Znajdziemy ci jakiś spory patyk, co ty na to? Wiem przecież, że lubisz aportować! – niespodziewanie zaczęła śmiać się do siebie i pełna energii pobiegła wyznaczoną ścieżką, a za nią truchtał zadowolony Axel. A przecież było dopiero po 6 rano!

*

            Energetyczne kawałki głośno dźwięczały w słuchawkach chłopaka i nadawały jednostajnego tempa jego pewnie stawianym krokom. Poranny jogging to jedna z najważniejszych części jego dnia, nieodzowna. Tak bardzo brakowało mu tego, gdy musiał przez kilka ostatnich dni siedzieć bezczynnie najpierw w szpitalu, a potem w domu. Czas najwyższy zacząć zwyciężać! Motywował się cały czas, codziennie, nieprzerwanie, wiedząc, że musi napisać nowy rozdział w historii skoków. Ta myśl pchała go do pracy i napawała przekonaniem, że może być kimś naprawdę wybitnym i tej, lecz nie tylko tej, dziedzinie.
            Górskie widoki, ośnieżone ścieżki to coś, co naprawdę kochał. Austria, jego dom, jego odskocznia i najlepsze joggingowe trasy. Czy wspominał o nich Agnes wtedy, gdy pierwszy raz rozmawiali o jego rodzinnych stronach? Nie. Chyba nie. I czemu do licha o niej myślał..?!
            Zwiększył głośność kolejnego kawałka, lecz zamiast biec przystanął na chwile, bynajmniej nie po to, by odpocząć, ale by na otwartej przestrzeni, niedaleko małego lasu, zrobić kilka serii rozciągających ćwiczeń, a następnie spokojnie wrócić do przerwanego truchtu. Stanął więc w rozkroku, wykonał kilka skłonów, przysiadów i już chciał przejść do dalszej części, gdy w polu widzenia dostrzegł biegnącą przed siebie dziewczynę. Za nią pędem podążał duży bernardyn, który, jak mu się początkowo wydawało, chciał jej zrobić krzywdę. Potem jednak, przyglądając się dłużej osobliwemu zdarzeniu, zrozumiał, że wcale tak nie jest.
            Dziewczyna odwróciła się bowiem i śmiejąc się zapraszająco wystawiła ręce przed siebie. Pies, wyraźnie zmęczony bieganiem, zbliżył się do niej nieco wolniejszym krokiem i niespodziewanie przewrócił dziewczynę, a ta runęła na śnieg. Zaniepokojony Gregor przybiegł bliżej i niespodziewanie, w lizanej właśnie przez wielkiego bernardyna blondynce, rozpoznał Agnes. Ta jednak nie zauważyła jego obecności, zaabsorbowana Axel’em.
            - Wystarczy, wystarczy! – zawołała, nie przestając się śmiać. Posłuszny pies, niechętnie, bo niechętnie, ale jednak odstąpił od niej. Dziewczyna wstała więc z ziemi i starała się otrzepać ubranie ze śniegu. – Jesteś niemożliwy, naprawdę! Kto ci pozwolił mnie przewracać? – mówiła, jednocześnie ciągle się otrzepując. W końcu podniosła wzrok, który nieoczekiwanie utkwił w oddalonej o kilka metrów, wpatrzonej w nią postaci.
            - Gregor. – szepnęła do siebie. Ten, nie wiedzieć czemu, wyłączył muzykę, ściągnął słuchawki i zdecydowanym krokiem podszedł do niej.
- Jeszcze z tyłu. – powiedział. Z jego twarzy nie dało się niczego wyczytać.
- Słucham… ? – zmieszana dziewczyna popatrzyła niego nie rozumiejącym spojrzeniem.
- Śnieg. – lekko uśmiechnął się chłopak – Masz go jeszcze na plecach. Mogę? – zapytał. Dziewczyna kiwnęła tylko głową, potwierdzając. Gregor tymczasem znalazł się za nią i zręcznie strzepał resztki białego puchu z jej zimowej kurtki.
- Gotowe. – szepnął, z powrotem znajdując się naprzeciw jej wzroku.
- Dziękuję.
- To twój pies? – zainteresował się.
- Nie udawaj, że cię to obchodzi, Schlierenzauer. – musiała być twarda. Przecież w jej życiu nie było dla niego miejsca. W jego życiu nie było miejsca dla niej. Po co więc ta cała farsa?
- Agnes. Porozmawiaj ze mną. – poprosił. Słychać było przewijającą się szczerość w jego ciepłym głosie.
- Jesteś dupkiem, Schlierenzauer. – wbiła w niego ostre, zimne, zielone tęczówki. – Martwiłam się. Przybiegłam. A ty nawet nie zadzwoniłeś...
- Wiem. Przepraszam.
- I tyle? Jesteś żałosny. Naprawdę. Dziwię się sama sobie, że zmarnowałam na ciebie tyle czasu, naprawdę. Myślisz, że ci wszystko wolno, co? Bo jesteś sobie kimś tam, kimś niby ważniejszym od innych? O Boże, nawet nie wiesz jak bardzo się mylisz! Nie dbasz o moje uczucia, pewnie o niczyje nie dbasz. Żałuję, że poszłam do tego szpitala! Żałuję, że wtedy się poznaliśmy! Żałuję, że cię całowałam, bo Schlierenzauer, prawda jest taka, że nie jesteś wart nawet mojej śliny!
- Aż tak nisko mnie cenisz? – chłopak, z którego twarz nadal nie zdradzała żadnych emocji (a może zdradzała, tylko Agnes była na nie za bardzo zamknięta), wpatrywał się w blondynkę.
- Tak. – powiedziała dobitnie, przez zęby. – Jesteś dla mnie nikim, Schlierenzauer. Słyszysz? Nikim. I mam dość tego, że ciągle coś stawia cię na mojej drodze i…
            Musiał to w końcu przerwać. Potok słów, które po części były prawdą, lecz coś mu mówiło, że zawierają w sobie drugie dno. Nie wiedzieć kiedy, objął dłońmi jej zziębnięte policzki i złożył na ustach krótki, delikatny pocałunek. Potem odsunął się od niej i już miał odejść, pogodzony z faktem, że wiecznego potępienia w oczach Agnes nic nie jest w stanie zmienić. Pomylił się jednak. Niespodziewanie zobaczył drobne łzy, które wolno spływały po jej twarzy.
            - Wygrałeś. – szepnęła cicho, zrezygnowana. – Nie umiem temu zaprzeczyć, rozumiesz?! Wyplenić tego uczucia ze swojego serca! Nie potrafię, chociaż tak bardzo chciałam. Nienawidzę siebie za swoją słabość, ale nie chcę jej już zaprzeczać. – wzięła głęboki oddech i wbiła w niego otępiały wzrok. – Kocham cię.


***

            Zamiast się uczyć na geografię, angielski i czytać „Zbrodnię i karę”, w przypływie weny usiadłam i napisałam rozdział. Taki tam. Rozdział i już.
            I w Planicy spełniło się moje marzenie. Jedno z tych większych. Mam zdjęcie ze Schlierenzauer’em i to było naprawdę piękne 10 sekund mojego życia. Jestem nienormalna, wiem i zdaję sobie z tego sprawę (y).

wtorek, 19 marca 2013

6.

Podkład muzyczny: Damien Rice - Nine Crimes



Nareszcie. Ostatni wykład dobiegł końca i Agnes mogła w końcu opuścić mury uczelni. Już gdy zbiegała w pośpiechu po schodach jej oczom ukazał się plakat na tablicy ogłoszeń. O dziwo, tym razem nie dotyczył on kolejnych terminów zaliczeń, praktyk czy najbliższych kursów, w których chętni i ambitni mogliby wziąć udział. Poświęcony był charytatywnej pracy studenta.
            Zaintrygowana dziewczyna podeszła bliżej i zaczęła czytać. W końcu doszła do ogłoszeń, mających na celu zaangażowanie się młodych w pracę na rzecz innych ludzi. Blondynka, nie wiedząc właściwie czemu to robi, zaczęła wodzić wzrokiem po rozmaitych tekstach, natykając się na coś dla siebie.
            „Małżeństwo po 70-siątce potrzebuje kogoś, do codziennego wyprowadzania psa rasy bernardyn oraz do drobnej pomocy w domu.”
            Blondynka odpisała numer telefonu i schowała kartkę do kiszeni kurtki. Już w myślach widziała siebie, pomagającą dobrym, starszym ludziom, tak bezinteresownie. Cóż.. może wcale nie bezinteresownie? Przecież Kate nadal nie wracała. Gregor stał się przeszłością. Nikt warty uwagi nie pojawił się na horyzoncie, a przecież potrzebowała kogoś do przytulenia. To chyba najnormalniejsza potrzeba każdego człowieka. Potrzeba ciepła, której jej ostatnio nikt nie zdołał zaspokoić.
            Więc nie. Nie byłoby to bezinteresowne działanie. Czułaby się potrzebna i dawałaby z siebie wszystko, byleby w końcu przestać myśleć o Schlierenzauerze. Przecież obiecała sobie, że to już przeszłość i nie ma sensu to tego wracać, a jednak..  Zawadiacki uśmieszek błądził w jej snach, budząc ją w środku nocy, mającą nadzieję, że usłyszy dźwięk telefonu. Że może powie… „Może kiedyś.”

*

            - Mamusiu? – blondyneczka przybiegła do pakującej walizki dziewczyny.
- Tak, słoneczko? – oderwała się od swojego zajęcia i usiadła na łóżku, dając dziecku do zrozumienia, by zajęło miejsce obok niej.
- Dlaczego musimy wyjechać? – oczka małej istotki zaszkliły się niebezpiecznie.
- A nie chcesz wyjeżdżać? – Kate zmartwiła się i objęła Lolę ramieniem. – Musimy. Babcia i dziadek nie są już dobrego zdrowia, a ja nie mogę tutaj zostać. Wiem, że tego nie rozumiesz… Ale obiecuję ci, że zrobię wszystko, by nasze życie w Austrii było lepsze.
- Z kim będę się bawiła?
- Poradzimy sobie, kochanie. A teraz idź się bawić, dobrze?  
            Kate delikatnie popchnęła dziecko i obserwowała jak radośnie odbiega do babci już wyciągającej do niej ręce. Nie przejmowała się już, zapomniała o tej rozmowie i ufała matce, która wie co jest dla niej najlepsze.
            Tak… łatwo się mówi. Dla samej Kate, ta zmiana była bardzo trudna. Pierwszej przeprowadzki z Francji nawet nie pamięta. Tam się urodziła. Ojciec zaraz po ślubie znalazł świetnie płatną pracę i razem z matką zdecydowali się na wyjazd do Lille, a po narodzinach Kate zapragnęli znowu wrócić do Polski i tutaj ułożyć sobie spokojnie życie w pięknym Wrocławiu. Ich mała brunetka dorastała, wraz z wiekiem, stając się młodą, urodziwą dziewczyną, a potem kobietą. Inteligentką i utalentowaną, nigdy nie sprawiającą problemów. Oczywiście… do ostatniej klasy liceum.
            I wtedy skomplikowana stała się nawet pozornie najprostsza czynność. Wstanie z łóżka było wyczynem godnym nagrody nobla, której dziewczyna nigdy nie otrzymała. Ciężko było stwierdzić, w którym momencie popełniła błąd, ale to właśnie on zmienił ją i jej światopogląd. Pytanie tylko… na lepsze, czy też na gorsze.. ?

*

            Finałowy skok. Na tablicy wyników widnieje obrzydliwe „2” przy nazwisku Schlierenzauer. Straszna, odpychająca, przyprawiająca o złowrogie dreszcze dwójka, nijak mająca się do założonego z góry planu o zwycięstwie. Dwa konkursy, dwa miejsca o włos od podium. Zero satysfakcji, dawnego, słodkiego uśmiechu oraz zapewnienia, że tak właśnie miało być.
            - Zluzuj, Greg. – Tom podszedł do przyjaciela, ściskając mu dłoń. – To była dobra walka, w ten weekend po prostu ktoś inny był lepszy. Nie możesz się z tym pogodzić?
- Jestem pierwszy. Zawsze. – powiedział ostro Austriak. – Dostaję to czego chce, rozumiesz? Bez wyjątków. – chłopak spojrzał znacząco, po czym szybko oddalił się, nie oglądając się za siebie.
            Każdy dzień dawał mu do zrozumienia, jak bardzo samotnym jest człowiekiem, skupionym na karierze i przypadkowych dziewczynach. Teraz już nawet kontakt z Lucasem powoli mu się urywał. Poczuł, że musi na chwilę wrócić do domu, ciepłego domu w Fulpmes.  Porozmawiać z rodzicami, podrażnić Glo i zagrać w gry video z Luckiem. Może to pomogłoby mu wrócić, chociaż na ułamek sekundy, do czasów niewinności? W których wszystko było najzwyczajniej w świecie proste?...

*

            - Axel! – Agnes krzyknęła na bernardyna, który zmęczony bieganiem za rzucanym patykiem, powoli się do niej zbliżał. – Masz już dosyć, co? – dziewczyna zaśmiała się promiennie i pogłaskała swojego nowego, czworonożnego przyjaciela.
            Szybkim ruchem przypięła do jego obroży smycz i wolnym krokiem szła razem z nim do domu. Axel sapał wykończony i marzył zapewne tylko o tym, by napić się wody, a potem leniwie uciąć sobie drzemkę w ulubionym wiklinowym koszyku.
             Blondynka, dziękowała losowi każdego dnia, wychodząc z psem na spacer. Przez te kilka godzin mogła czuć się tak beztrosko, niczym mała dziewczynka, bawiąca się z ukochanym szczeniaczkiem, wyproszonym u rodziców. Zajmowała się Axelem przez zajęciami na uczelni i po nich. Czasami nawet, po wieczornym pływaniu, zabierała go na długi spacer po innsbruckim parku. Dzięki temu, miasto i jego okolice stawały się jej prawdziwym domem. Lubiła te ciasne uliczki, zalesione parki z zadbanymi ławeczkami i całą Dolinę Stubai, po której mogła chodzić i chodzić, sprawiając przyjemność zarówno sobie, jak i kochanemu bernardynowi.
            - Jesteś, moja droga! – pan Stein szczerze uściskał studentkę. – Nie sprawiał kłopotów? – powiedział, wpuszczając do środka psa.
- Oczywiście, że nie. Jest cudowny. – Agnes zdjęła kurtkę i weszła za gospodarzem do kuchni, gdzie pani Stein przygotowywała jej śniadanie.
- Pewnie zmarzłaś, co? – uśmiechnęła się ciepło podając blondynce kubek z gorącą herbatą.
- Odrobinkę. Zaraz muszę lecieć na uczelnię, ale przyjdę po Axel’a po 18, dobrze?
- Dobrze, dobrze, a teraz jedz dziecko, jedz. Żebyś się nie spóźniła.
            Państwo Stein. Ciepli, życzliwi, bezdzietni. Wydawać by się mogło, że całą swoją miłość przelali na ukochanego psa, a teraz i na jego opiekunkę. Cóż, ona sama nie widziała żadnych przeciwwskazań, ba! Momentami myślała nawet, że to jedna z najlepszych rzeczy, jaka ją w życiu spotkała. Dzięki nim coraz mniej myślała o Schlierenzauerze i braku Kate. Tego właśnie było jej trzeba.
            - Bardzo dziękuję. – powiedziała Agnes, odstawiając talerzyk po kanapkach do zmywarki. – Będę już leciała.
- Do zobaczenia wieczorem! – pan Stein zdążył jeszcze krzyknąć za nią, gdy ta w pośpiechu wyszła z domu, po drodze dopinając zamek szarej kurtki i zawiązując bordowy szalik.

*

            Droga do Fulpmes dłużyła się niemiłosiernie. Po wyczerpującym locie z Lillehammer do Wiednia, każdy kilometr za kierownicą był dla Austriaka coraz mniej znośny. Szczególnie, zważywszy na to, że dochodziła już 23, a końca autostrady jak nie było widać, tak nie ma. Prosta droga, bez zakrętów, potrzebnych manewrów, hamowań czy przyspieszeń sprawiała, że jego powieki mimowolnie stawały się cięższe i cięższe.
            Na zewnątrz panował kilkunastostopniowy mróz, śnieg lekko prószył, jednak na czarnej jezdni nie można było go dostrzec. Samochód Schlierenzauera co chwilę wyprzedzały potężne ciężarówki, podążające równoległym pasem. Monotonia. Usypiająca monotonia. A droga zdawała się nie ubywać, mimo zdecydowanej prędkości.
            W odtwarzaczu CD szybko obracała się najnowsza płyta Damien’a Rice’a. Ciche brzmienie „Nine Crimes” wypełniało wnętrze pojazdu, potęgując uczucie melancholii i wałęsającego się gdzieś demona snu, który coraz odważniej zaczął dobijać się do podświadomości Gregora.
“It’s the wrong kind of place to be thinking of you…”
            Nie mógł przecież zasnąć. Musiał szybko dojechać do domu, ciepłego łóżka, kochających rodziców… Kochających. Dobre słowo. Ciekawe czy nadal kochają tego słodkiego, brązowookiego blondasa podjadającego czekoladę przed obiadem, czy też przerzucili się na bankowe konto, wypełnione frankami szwajcarskimi i euro? Nie, takie myślenie do niczego dobrego nie doprowadzi, doskonale o tym wiedział.
            Nacisnął pedał gazu. Mocniej, bardziej zdecydowanie. Wskazówka licznika gwałtownie przeskoczyła z 100 km/h na 125 km/h. Im szybciej będzie jechał tym lepiej. Przyjedzie do domu. Do mamy, ojca, Lucasa, Glo. Już przecież niedaleko… Jeszcze tylko trochę ponad 120 kilometrów.
            „It’s the wrong kind of place to be cheating on you…”
            Pewnie zaciśnięte na kierownicy pięści zaczęły się rozluźniać. Wyprostowane ramiona straciły sprężystość i bezwładnie ześlizgiwały się na kolana chłopaka. Oczy w końcu zamknęły się, a głos w głowie dudnił coraz głośniej słodką, śmiercionośną kołysankę.
„Is that alright?; Is that alright?;  Is that alright with you…?” 
GREGOR.
GREGOR.
OBUDŹ SIĘ.
SŁYSZYSZ?
GREGOR.
GREGOR!
UWAŻAJ!...

*

            - Mamusiu? – blondyneczka podniosła główkę, opieraną na ramieniu Kate. – Kiedy dolecimy?
- Już niedługo, śpij mała. – brunetka uśmiechnęła się ciepło. – Przed Tobą wiele wrażeń. Ciocia Agnes czeka na nas, wiesz? Stęskniła się za Tobą. Będzie dobrze, obiecuję Ci. A teraz śpij.
            Dziewczyna posłusznie wróciła do poprzednio zajmowanej pozycji i po kilku minutach dało się słyszeć jej ściszony,  płytki oddech.
            Kate natomiast cały czas patrzyła przez szybę samolotu. Co prawda, widziała niezbyt wiele, ale już wypatrywała iskrzących się świateł miasta, które jak na złość nadal się nie pojawiały.
Kolejny raz jej myśli wróciły do ukochanego Wrocławia, pełnego zarówno szczęśliwych, jak i bolesnych wspomnień. Znowu zaczęła kalkulować, jak teraz wyglądałoby jej życie, gdyby wtedy nie poszła na tą imprezę. Kolejną imprezę przez maturą. Agnes przecież nie szła, uczyła się na rozszerzony polski. To jednak nie powstrzymało brunetki, która założyła wtedy swoje najlepsze, obcisłe czarne rurki i biały top, podkreślający jej figurę. Przecież doskonale wiedziała, że on tam będzie. Że to może być jedna z ostatnich szans na zbliżenie się do niego…
Kate gwałtownie nabrała powietrza do płuc, chcąc brutalnie się nim zachłysnąć. To już przeszłość. Nie warto o tym myśleć. Teraz ma przecież Lolę. Małe, blondwłose cudo, jej oczko w głowie, które musi cierpieć przez lekkomyślne zachowanie głupiutkiej licealistki. Cóż, człowiek uczy się na błędach. Wiadomo to nie od dzisiaj.

*

            Przeklęty dźwięk budzika. Och, najgorsze co może być o 5.30 rano. Żegnaj błogi śnie, do zobaczenia koło północy. Agnes szybko odchyliła kołdrę i wyskoczyła z łóżka. Brutalnie, by tylko nie pozwolić sobie na zabójcze „jeszcze 5 minuuut!”. Już nie raz przekonała się jakie niesie to za sobą skutki.      
Wzięła telefon i wybrała numer Kate. Poczta głosowa. Pewnie jest jeszcze w samolocie – pomyślała dziewczyna i wskoczyła do łazienki, by wziąć błyskawiczny prysznic. Po 15 minutach była już w kuchni, robiąc sobie małą kanapkę przed wyjściem. Axel nie może przecież czekać. Włączyła radio i podkręciła głośność. Taniec przy kuchennym zlewie do  energicznych kawałków z rana to coś absolutnie niezbędnego. Piosenka skończyła się, a na zegarze wybiła 6. Blondynka pobiegła jeszcze do łazienki pokropić się ulubionymi perfumami „Yellow” z Pumy i już, już miała wyłączać radiowy odbiornik i pędzić do Axela, gdy zaczęły docierać do niej podawane właśnie wiadomości.
„Dzisiaj, po godzinie 1. w nocy, prowadzący czarne audi skoczek narciarski Gregor Schlierenzauer, miał groźnie wyglądający wypadek, jadąc autostradą w kierunku Innsbrucka. Za przyczynę policja podaje zaśnięcie za kierownicą pojazdu. Mężczyzna został przewieziony do innsbruckiego szpitala. Jego życiu nie zagraża niebezpieczeństwo.”
- Gregor… - cichy głos Agnes przepełniony był bólem.
Dziewczyna wyłączyła radio, założyła kurtkę i wzięła kluczyki do samochodu. Musiała go zobaczyć. Axel poczeka, Kate i Lola dotrą tutaj taksówką, uczelnia nie jest najważniejsza. Teraz liczył się tylko on.


*

Brunetka odebrała podany jej bagaż i chwyciła dziewczynkę za rękę.
- Gdzie ciocia Agnes? – mała blondyneczka, chociaż bardzo się starała, nie mogę wypatrzyć w tłumie oczekujących znajomej twarzy.
- Na pewno zaraz się pojawi. – z nutką niepewności powiedziała Kate. Już miała wybrać numer przyjaciółki, gdy na telefonie pojawiła się wiadomość o przychodzącym połączeniu.
- Agnes?
 - Gregor miał wypadek, jadę do szpitala. – brunetka usłyszała załamujący się głos po drugiej stronie. – Przepraszam. Przed wejściem na lotnisko czeka na was taksówka.
- Dobrze… I Agnes?
- Tak?
- Trzymaj się. 

*

            Automatyczne drzwi szpitala otworzyły się, co prawda znacznie wolniej niż zazwyczaj, ale jednak, dając studentce możliwość rozpoczęcia poszukiwań… KOGO? NO KIM ON DLA CIEBIE JEST, ŻE TAK SIĘ PRZEJMUJESZ?! …Gregora.
            - Gdzie leży Gregor Schlierenzauer? – zdyszana dziewczyna prawie opadła na blat recepcji. Szatynka spojrzała na nią, posyłając wręcz prześmiewczy uśmiech.
- Pani z rodziny?
- Nie. – nogi pod dziewczyną ugięły się. Ta wymiana zdań może pójść tylko w jednym kierunku.
- Ktoś ze sztabu szkoleniowego? Dziewczyna?
- Nie.
- Więc przykro mi, ale nie mogę udzielić pani żadnych informacji. – kolejny słodki uśmieszek.
- Ale ja…
- Nie, nie wpuszczamy zmartwionych faneczek. Żegnam.
            SERIO?! Agnes usiadła zrezygnowana na jednym z przygotowanych krzesełek. Rozpięta kurta, byle jako zarzucony na szyję szalik, rozwichrzone włosy, pobladła twarz. Nie po to przecież było to wszystko. Musiała go przecież zobaczyć. Tylko raz spojrzeć, by upewnić się, że wszystko będzie dobrze.
            „Ludzie mówią, że będzie dobrze. Kłamią.”
            Zdeterminowana zaczęła szukać odpowiedniej sali. W pośpiechu zaglądała do poszczególnych pomieszczeń, nigdzie jednak nie było znajomej twarzy. Zostały jej jeszcze trzy ostatnie sale rozmieszczona na tym skrzydle. 16, 17, 18. Instynktownie weszła do 16. Pod takim samym numerem zaczynali przecież swoją znajomość… Nie. To tylko starszy pan, śpiący spokojnie.
17. Stanęła przed przymkniętymi drzwiami, nie widząc co ze sobą zrobić. W końcu lekko popchnęła klamkę i zajrzała do środka.
Jedno białe łóżko, wokół którego skupionych było kilka osób, wpatrzonych w dopiero co odzyskującego przytomność chłopaka. Mama czule obejmowała jego dłoń. Ojciec stał obok niej, trzymając ręce na ramionach młodszego syna, a młoda dziewczyna, może nieco tylko starsza od Agnes, obserwowała pielęgniarkę, która krzątała się wokół łóżka pacjenta.
Nagle oczy wszystkich zwróciły się w stronę nieznajomej.
- A pani to… ? – zapytała pielęgniarka.
- Zabrakło ci papieru w toalecie, czy przyszłaś się ze mnie ponabijać? – cichy, niepewny głos Gregora. I te same słowa, które ona kiedyś wypowiedziała do niego…
            Zignorowała pytanie pielęgniarki i zdezorientowane spojrzenia członków rodziny. Przestąpiła próg.
- Schlierenzauer. Nie waż się mnie więcej tak straszyć… - nie mogła już nad sobą zapanować. Mimowolnie wypuściła ze swych oczu kilka łez, szybko zacierając po nich ślady. – Nie strasz mnie tak już nigdy więcej.


*

            Rozdział krótki, szybki, z którego nie mogę być zadowolona. I nie chcę być zadowolona. Miał być inny, nie wiem co strzeliło mi do głowy…
            Dzisiaj rozpoczynam podróż do Planicy! Pełna obaw i niepewności mam jednak nadzieję, że wszystko dobrze się skończy.
            Jak Wam mijają dni? Przeraża mnie wizja końca sezonu… Ech. Ech. Nie wiem w ogóle co napisać, więc do następnego!
            Buuuuziaki! <3

           
           

czwartek, 14 lutego 2013

5.


Podkład muzyczny: Tom Odell - Another Love



Piąta nad ranem. Za drzwiami słychać było szmery i charakterystyczny odgłos nieudolnego mocowania się z dziurką od klucza. W końcu zamek odpuścił i drzwi otworzyły się. Do mieszkania weszły dwie osoby… Dwie?
- Powinieneś wyjść. – szeptała dziewczyna, wypowiadając słowa między kolejnymi pocałunkami i płytkimi oddechami.
Mężczyzna nie odpowiedział, a zamiast tego ściągał koszulę, potem podkoszulek… bluzkę Agnes.
- Nie powinniśmy. – mimo chęci, opór blondynki stawał się coraz mnie namacalny.
Nie chciała już z tym walczyć, bo po co? Jej giętkie ciało, tańczyło tak jak on zagrał. Poddała się mu. Namiętnie wgryzała w jego usta, i czekała na kolejny krok, błędnego kochanka. Po chwili w domu dały się słyszeć pierwsze, jeszcze ciche jęki.
- Co do cholery? -  szepnęła rozbudzona Kate. Ciche jęki? A jednak słyszalne, dla ucha brunetki. Może była już po prostu wyczulona na każdy, nawet najcichszy pisk.
Dziewczyna leniwie spojrzała na zegarek. 5.29. Była tak zaspana i rozdrażniona, że nie potrafiła jeszcze połączyć faktów w jedną logiczną całość. Zeszła więc z łóżka i powolnym krokiem podreptała przez korytarz do głównego salonu, na środku którego znajdowała się ich ulubiona czekoladowa kanapa. Ta była jednak zupełnie pusta. No, może nie zupełnie. Tu i ówdzie dostrzec można było długopis, czy zeszyt z studyjnymi notatkami, poza tym nic jednak nie rzucało się w oczy. Cóż, przynajmniej na kanapie, gdyż przed nią, na chłodnych panelach znajdowało się dwoje pijanych, ujaranych namiętnością młodych ludzi, którzy nie mieli pojęcia, że zszokowana Kate patrzy na ich miłosne… nie, raczej zwierzęce igraszki.
Czuła się bardzo niezręcznie, to było dla niej wręcz żenujące. Lewą dłonią zaczęła wodzić po ścianie w poszukiwaniu włącznika światła. Gdy mały, zgrabny pstryczek  znalazł się w jej palcach zrodziło się pytanie – zaświecić czy nie zaświecić? Kiedy do jej uszu dotarł kolejny pełen pożądania jęk, przestała się wahać, a salon napełnił się ciepłym żółtym światłem.
Kiedy jej oczy spoczęły na złączonej ze sobą dwójce, przyłapanych na gorącym uczynku, studentów, w końcu oprzytomniała.
- Koniec przedstawienia. – powiedziała stanowczo.
Nie krzyczała. Po prostu za nic w świecie nie chciała, by Agnes znalazła się kiedyś w takiej samej sytuacji jak ona. To też była jedna impreza. Chłopak… którego znała już tak długo, którego kochała całym sercem, wiedząc jednocześnie, że on nigdy nie będzie jej. A potem wszystko potoczyło się tak szybko i gdyby nie pomoc bliskich, a w szczególności najlepszej przyjaciółki, jej życie wyglądałoby teraz zapewne zupełnie inaczej.
- Kate, ja… - Agnes szukała czegoś, czym mogłaby się zakryć, jednak nic przydatnego nie wpadło w jej ręce.
- Nic nie mów. – brązowooka powstrzymała ją gestem. – Pokaż mu drzwi i idź spać.
Brunetka nie zmieniając wyrazu twarzy, ominęła parę kochanków i skierowała się do kuchni, chcąc łyknąć czegoś zimnego. Wyciągnęła z lodówki butelkę niegazowanej wody. Jednocześnie oparta o chłodny blat, nasłuchiwała czy nieporoszony gość opuścił mieszkanie. Gdy dał się słyszeć dźwięk zamykanych drzwi, ruszyła swobodnie w kierunku  salonu, gdzie Agnes zbierała z podłogi swoje ubrania.
- Wstyd i hańba, kochanie –  mruknęła zasiadając na kanapie.
- Nie mam siły. – odparła lakonicznie dziewczyna. – Idę się położyć. Boli mnie głowa.
Kate tylko wzruszyła ramionami i również poszła do łóżka. Szybko zasnęła zastanawiając się, na ile dzisiejszy wybryk przyjaciółki, był podyktowany sfrustrowaniem przez pewnego zarozumiałego Austriaka.

*

 - Schlierenzauer, znowu najlepszy. – Pointer pochwalił swego podopiecznego. – Gratuluję.
- Dzięki. – Gregor spakował rzeczy, ominął kolegów, sztab, dziennikarzy i szybkim krokiem powędrował do autobusu.
Rzucił niedbale  swoje rzeczy z myślą, że wylądują w jakimś neutralnym miejscu. Te jednak, w czasie lotu zmieniły trasę i wylądowały tuż w przejściu. Nie chciało mu się schylać, przenosić. Wzruszył ramionami i z impetem padł  na kanapę. Chwilkę po nim do autobusu wbiegł Morgi. Miał na sobie sportowy strój, on jeszcze nie skończył treningu. Zaaferowany nie zauważył przeszkody na drodze i głośno padł na ziemie, niczym postrzelony żołnierz na froncie.
- Kto się tłucze! – rozdrażniony Gregor podniósł głowę chcąc zidentyfikować, złośnika, który ośmielił się przerwać mu drzemkę.
- Jesteś idiotą, mogłem się zabić! – krzyknął zdenerwowany blondyn, który po chwili jednak uśmiechnął się przyjacielsko. – Po co się drzesz, co? Znowu gwiazdorzysz? Wiesz, że Pointer tego nie lubi, my z resztą też nie.
Gregor nie odpowiedział nic, wiedząc, że prawdopodobnie najzwyczajniej w świecie wyładowałby się na Thomasie, a to mu w tym momencie nie było potrzebne. Przewrócił się na drugi bok, czekając aż kumpel w końcu wyjdzie i dam mu przysłowiowy „święty spokój”. I chociaż wyszedł, a w autobusie zagościła błoga cisza, głowa skoczka aż huczała. Spokój był więc w tej chwili jednym z najbardziej abstrakcyjnych dla niego pojęć.
- Nie panujesz nad tym stary… - zaczął mówić do siebie. – Czegoś ci brakuje twardzielu…

*

- Przepraszam, naprawdę cię przepraszam. – blondynka tłumaczyła się już od pół godziny, ciągle powtarzając te same słowa.
- Skończ już. – przerwała jej w końcu Kate. – Znalazłam mieszkanie.
- Tak? To cudownie! – ucieszyła się Anges, wstając z łóżka. Cóż, było już grubo po 13., czas więc najwyższy, by wziąć się do życia.
Godzinę później obie były już w małej kawalerce, którą brunetka była zdecydowana wynająć. Oczywiście, na razie wynająć. Potem może przyjść czas na kupno, ale to jest melodia odległej przyszłości.
- No i co o tym myślisz? – zapytała przyjaciółkę.
- Szczerze? – Agnes ponownie rozejrzała się po małym mieszkanku. – To nie moja bajka…
- Nie jest najpiękniejsze ale nie mogę siedzieć Ci cały czas na głowie – oznajmiła i podeszła do okna. – Widoki nie są najgorsze.
- Jest tu w ogóle ciepła woda? – blondynka podeszła do sprawy bardzo luźno. Jej zachowanie mocno irytowało Kate. Na te słowa, szepnęła coś do siebie pod nosem i jakby troszkę zawiedziona zawiesiła swój wzrok w oddali.
- Przepraszam…
- Nie, nic już nie mów. Wracajmy.
- Kiedy zamierzasz się tu przenieść? - Agnes powstrzymała przyjaciółkę gestem, wymuszając, by ta na nią spojrzała.
- W najbliższym czasie. Główne wyposażenie już jest. Muszę jeszcze urządzić najcudowniejszy pokój dla małej. Rodzice obiecali, że pomogą mi finansowo…
Słysząc te słowa blondynka poczuła ukłucie w sercu. Po raz kolejny tego dnia zdała sobie sprawę, jak lekkomyślne było jej zachowanie. Jak wiele mogłoby ją to kosztować. Przytuliła do siebie mocno Kate, gładząc ją po plecach. Wiedziała, że tego nie lubiła, ale czasami po prostu musiała w ten sposób dać jej do zrozumienia, że mimo, iż się różnią, a słowa czasami nie wystarczają by oddać prawdziwe uczucia, zawsze jest dla niej i będzie ją wspierać.
Brunetka delikatnie odepchnęła Agnes dając jej do zrozumienia, że te słowa były niepotrzebne. Ponadto ciągle miała w głowie obraz roznegliżowanej Agnes leżącej na środku salonu, który wprawiały ją w lekkie zakłopotanie.
- To co zrobiłaś wczoraj… było śmieszne i lekkomyślne – Kate znowu charakterystycznie przeczesała włosy. – To przez Gregora, prawda? – dokończyła i uważnie zaczęła obserwować reakcje dziewczyny. Na jej policzkach pojawił się ognisty rumieniec, a oczy jak oszalałe zaczęły błądzić po kątach pokoju.
- Nie, przestań. – Agnes momentalnie spochmurniała. – Nie chcę słyszeć o nim ani słowa. Zrobiłam to, bo chciałam. Koniec, kropka.
- Czyżby? – przyjaciółka nie dała za wygraną, ale widząc gniewne spojrzenie blondynki, zrezygnowała z dalszego drążenia tematu.
Po powrocie do mieszkania, dziewczyny usiadły wspólnie zastanawiając się jak rozwiązać problem z przeprowadzką, urządzeniem domu i załatwieniem wszystkich formalności.
- Słuchaj, mam dla ciebie propozycję. – zaczęła Agnes niepewnie. – Mogę urządzić ci tanio mieszkanie, mam znajomą w tej branży. Poza tym, wiem co lubisz. – obdarzyła ją ciepłym spojrzeniem. – A ty w tym czasie wróć do domu i przygotuj małą do zmiany.
- Wiesz co lubię? – z dozą ironii zapytała Kate. – To miłe z twojej strony, ale chcę zrobić to sama. Prawdę mówiąc, to mam u ciebie dług wdzięczności. Nikt mi tak nie pomógł jak ty…
- Jak chcesz – zawiedziona odpowiedzią przyjaciółki gwałtownie wstała i udała się do kuchni, pozostawiając dziewczynę samą sobie.
- Nie denerwuj się… - brunetka po chwili na namysłu udała się za Agnes. – Wiem, że ostatnio jestem nie do życia. Tyle rzeczy na mnie spadło…
- I co? Nikt nie chce Ci pomóc… - zironizowała wchodząc jednocześnie w zdanie przedmówczyni.
- Dobra, nie ma sensu dalej ciągnąc tej rozmowy. – dziewczyna zrezygnowana spuściła wzrok. – Chcę to zrobić sama, powinnaś to zrozumieć. Jak już się z tym uporam, pojadę po małą.
- Dobrze, ale wiesz, że zawsze jestem.
Kolejne dni upłynęły przyjaciółkom bardzo szybko. Nim się spostrzegły miejsce na uczelni było załatwione, mieszkanie urządzone, czynsz za pierwszy miesiąc zapłacony, a bilet do domu spokojnie czekał w notesie Kate.
Wreszcie nadszedł dzień odprowadzenia przyjaciółki na lotnisko, godzina odlotu. W ten oto sposób Agnes została sama w „wielkim mieście”. Niecierpliwie odliczała dni do przyjazdu Kate, która chciała pozamykać wszystkie stare sprawy, aby zacząć nowe życie, z czystym kontem. Blondynka chciała wykorzystać wolny czas na nadrobienie zaległości na uczelni i przerzucenie się na zdrowy tryb życia, którego zawsze zazdrościła Kate. Regularne zdrowe posiłki, siłownia… Ponadto jej celem stało się poukładanie kawałków rozsypanego przed kilkoma tygodniami serca, które jak na złość do siebie nie pasowały. - Czyżby brakowało jakiegoś elementu? – zastanawiała się cicho popijając gorące kakao.
Brunetki nie było już dobre kilka dni. Regularnie telefonowała, opowiadając o sytuacji. Zwlekała z powrotem do Austrii, co w ogóle nie dziwiło Agnes. Zwyczajnie bała się, jak zmiana wpłynie na Lolę, która już i tak wystarczająco przeszła, jak na swoje 4 latka. Dziewczyna starała się więc ze wszystkich sił, które podjęła wraz z wyjazdem przyjaciółki. Chodziła nawet na basen, którego tak nie lubiła w dzieciństwie. Cały podejmowany wysiłek fizyczny i umysłowy, związany z kolejnymi kolokwiami na uczelni, sprawiał, że mogła przyznać się sama przed sobą, że Gregor Schlierenzauer zawrócił jej w głowie. Na chwilę, która jest już tylko wyblakłym wspomnieniem.

*

Długonoga szatynka zbierała swoje ubrania z podłogi i po kolei wkładała na siebie. Majtki, stanik, czarny top, czerwona spódniczka…
- Zadzwonię za kilka dni. – chłopak przeciągnął się na łóżku, jeszcze bardziej mierzwiąc swoje potargane włosy. – Będziesz musiała się bardziej postarać.
- Co, proszę? – dziewczyna spojrzała na niego z wyższością – Spałam już nie z takimi „wymagającymi”. Źle ci? Idź do innej. Ciekawe, która pozwoliłaby na takie wulgarne zachowania z twojej strony..
- Zejdź mi z oczu. – Gregor stanowczo uciął temat. – Wiesz gdzie są drzwi.
Po jego słowach szatynka prychnęła tylko i odeszła, zostawiając po sobie zapach perfum średniej klasy.
            Tak wyglądały teraz jego dni. Praca, treningi, a potem upojne noce z paniami lekkich obyczajów, które zaspokajały jego oczekiwania. Bez emocji, bez uczuć, bez zobowiązań. Tylko seks. Zdążył już do tego przywyknąć i bądź, co bądź nie narzekał. Tylko czasami przez jego podświadomość przemykały myśli o porannej kawie i krótkim pocałunku, dającym wszystko, czego tylko mężczyźnie potrzeba. Szybko jednak odganiał te wizje, zamieniając się na powrót w zimnego Adonisa.
            Z letargu wyrwał go dynamiczny dzwonek do drzwi. W pośpiechu założył bokserki, dżinsy, a zbiegając na dół starał się doprowadzić swoje włosy do jakiegokolwiek ładu.
- O, hej. – powiedział do Toma, zapraszając go do środka. – Co tam?
- Znowu to samo, co? – kumpel obdarzył go szyderczym uśmiechem. – Kiedy się w końcu ogarniesz?
- Zajmij się sobą, okay?
- Czemu po prostu się nie przyznasz, że ci zależy?
- Zależy? – Gregor zaśmiał się głośno. – Za dwa tygodnie pierwsze zawody. Myślisz, że będę się przejmował jakąś nic nieznaczącą dziewczyną? Mam zawody do wygrania, rekord do pobicia. Nie mam na to czasu.
- Wiesz co? Łżesz jak pies, nie ubliżając oczywiście żadnym słodkim kundlom.
- Co masz na myśli? – Austriak spojrzał na gościa wymownie, oczekując od niego wyjaśnień. Gestem wskazał kanapę, na której po chwili obaj usiedli.
- Pamiętasz co mówiłeś po powrocie ze szpitala…? – zaczął Tom. – To było pół roku temu. Wróciłeś inny, zmieniony. Były dni, że nie mogłeś nawet patrzeć na Sandrę. Chciałeś jej. Dziewczyny, o której właściwie nic nie wiedziałeś i nadal nie wiesz. A potem ona zjawiła się tutaj. Niestety, ty chciałeś tylko się zabawić, zapominając o tych nieprzespanych przez nią nocach. Co cię tak zmieniło? – chłopak skończył swój wywód, wlepiając oczy w zamyślone oblicze Gregora.
           
Fakt. Zmienił się. W ciągu ostatnich sześciu miesięcy tyle się zmieniło. I chociaż nie chciał tego przyznać, Tom miał rację. Przynajmniej w jakimś stopniu.
            Po wyleczonej w klinice kontuzji, Sandra przestała mu wystarczać. Nie miała tych ciepłych, a jednocześnie tajemniczych zielonych oczu. Nie pragnęła Austrii, bo przecież w niej żyła, mając u swojego boku kochającego chłopaka. Na szczęście dla niego, czas płynął i płynął, aż w końcu chwile spędzone z Agnes prawie całkowicie wyblakły, przywracając dawne prawdziwie uczucie w idealnym świecie Schlierenzauera.
            Potem wszystko toczyło się już swoim normalnym rytmem. Kawa, pocałunki, deklaracje dozgonnej miłości, a w konsekwencji długo wyczekiwane przez Sandrę oświadczyny. I pewnie cały ten dramat nie miałby teraz miejsca, gdyby nie ta suka – niewierność, która na zawsze zmieniła spojrzenie brązowych oczu na kobiety i miłość.
            Nawet, gdy znowu ją spotkał, nie był w stanie niczego poczuć. A wyglądała tak inaczej, zupełnie inaczej niż zdołał zapamiętać… Bladość twarzy, zmęczenie, szpitalne znudzenie, ustąpiły, by zrobić miejsce  dla tego pięknego radosnego uśmiechu.
            To były jej pierwsze dni w Austrii. W końcu, dzięki stypendium naukowemu, mogła spełnić swoje marzenia i studiować w tym pięknym kraju, o którym on jej tyle opowiadał. Nie chciała być wtedy sama, wiec poprosiła Kate, by pojechała razem z nią i była tam przynajmniej przez kilka dni, dopóki blondynka nie zaaklimatyzuje się. I pojechały. We trzy. Agnes, Kate i jej mały skarb.
            I najprawdopodobniej mijaliby się nadal, gdyby nie brunetka, która przypadkiem dowiedziała się o wystawie Schlierenzauera w wiedeńskiej galerii sztuki.
- Po co miałabym tam jechać? – Agnes odwróciła się w stronę okna, patrząc na migające światła miasta.
- Przecież chcesz. – przyjaciółka zbliżyła się do niej i spojrzała w tym samym kierunku.
- Nie odezwaliśmy się do siebie od tamtej nocnej rozmowy.
- To ma być powód, dla którego odmawiasz sobie zobaczenia jego zdjęć?
- Fotografie pokazują kim jest naprawdę, pokazują jego duszę.
- Wiem, że się boisz, ale wiem również, że będziesz żałowała, jeśli ich nie zobaczysz. Jeśli nie zobaczysz jego duszy.
- Masz rację.
            Przypadek, los, przeznaczenie.. któraś z tych sił, może żadna, a może wszystkie na raz, sprawił, że Gregor akurat tego samego dnia postanowił zobaczyć jaką popularnością cieszy się jego wystawa. Cieszył się, że ludzie są ciekawi jego punktu widzenia. Człowieka, który poza skokami ma jeszcze masę innych pasji.
            Przyglądał się zdjęciom jeszcze raz, każdemu z osobna, po kolei. Rozmawiał z odwiedzającymi, słuchał ich uwag z wielkim zainteresowaniem. Było to jedno z niewielu miejsc, gdzie opinia czy zdanie innych miało dla niego tak olbrzymie znaczenie. Chciał jeszcze dowiedzieć się, dlaczego drobna blondynka już od dłuższej chwili wpatruje się w zdjęcie zrobione ponad rok termu, w tyrolskiej dolinie.
            - Nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo lubię to zdjęcie. Oddaje majestatyczność i piękno gór, pokazując jednocześnie niemoc człowieka wobec ich potęgi.
Zadrżała. Po tylu dniach usłyszała znów jego głos. Głos człowieka, który potrafi oddać swój zachwyt nad pięknem. Głos, który tak dobrze zapamiętała. Głos tego pieprzonego dupka ze szpitala. Głos gościa, który częstował ją Mannerami. Głos Schlierenzauera. Jego głos.
- To przepiękne zdjęcie. Gratuluje talentu.
- Agnes…? – poznał ją.
Poznał jej cichy, delikatny głos. Nie był jednak zdolny poczuc czegokolwiek. Zamknął się przecież na wyższe uczucia. Obiecał sobie, że miłość już nigdy nie doprowadzi go do wewnętrznej ruiny i był zdeterminowany trwać w tym postanowieniu. 
Porozmawiali chwilę, wymienili spostrzeżenia, aż w końcu mała blondyneczka przydreptała do nich i ciekawsko spoglądała w stronę blondyna. Za nią pojawiła się Kate, obdarzając go delikatnym uśmiechem. Nie zadawał już zbędnych pytań, po prostu cicho pożegnał się i wyszedł z budynku, chcąc jak najszybciej o tym zapomnieć.

- Gregor, kurwa, co się z Tobą dzieje?
- Co…? Przepraszam. – odezwał się, nie wiedząc co dzieje się wokół – Słuchaj, pogadamy jutro, albo pojutrze. Muszę coś załatwić.
- Okay, okay, jak chcesz. – przyjaciel wyszedł, zostawiając Austriaka samego, pogrążonego w natłoku myśli. Może nadszedł czas, by się naprawdę zmienić… ? 


***

Tak, to krótkie beznadziejne coś to ja napisałam. Super, dzięki pozdro dla mnie ;] 
Ogólnie to jest taka sytuacja, że 48 zwycięstw, wszystko super, ale gdzieś po drodze zginął prawdziwy uśmiech Schlierenzauera. I tęsknię za dawnym Gregorem
I pewnie dlatego nie mogę niczego dobrego napisać. + inne życiowe czynniki, ale pomijając wszystko, życie jest czadowe! 

JADĘ NA KONCERT 30 SECONDS TO MARS! *.*