wtorek, 19 marca 2013

6.

Podkład muzyczny: Damien Rice - Nine Crimes



Nareszcie. Ostatni wykład dobiegł końca i Agnes mogła w końcu opuścić mury uczelni. Już gdy zbiegała w pośpiechu po schodach jej oczom ukazał się plakat na tablicy ogłoszeń. O dziwo, tym razem nie dotyczył on kolejnych terminów zaliczeń, praktyk czy najbliższych kursów, w których chętni i ambitni mogliby wziąć udział. Poświęcony był charytatywnej pracy studenta.
            Zaintrygowana dziewczyna podeszła bliżej i zaczęła czytać. W końcu doszła do ogłoszeń, mających na celu zaangażowanie się młodych w pracę na rzecz innych ludzi. Blondynka, nie wiedząc właściwie czemu to robi, zaczęła wodzić wzrokiem po rozmaitych tekstach, natykając się na coś dla siebie.
            „Małżeństwo po 70-siątce potrzebuje kogoś, do codziennego wyprowadzania psa rasy bernardyn oraz do drobnej pomocy w domu.”
            Blondynka odpisała numer telefonu i schowała kartkę do kiszeni kurtki. Już w myślach widziała siebie, pomagającą dobrym, starszym ludziom, tak bezinteresownie. Cóż.. może wcale nie bezinteresownie? Przecież Kate nadal nie wracała. Gregor stał się przeszłością. Nikt warty uwagi nie pojawił się na horyzoncie, a przecież potrzebowała kogoś do przytulenia. To chyba najnormalniejsza potrzeba każdego człowieka. Potrzeba ciepła, której jej ostatnio nikt nie zdołał zaspokoić.
            Więc nie. Nie byłoby to bezinteresowne działanie. Czułaby się potrzebna i dawałaby z siebie wszystko, byleby w końcu przestać myśleć o Schlierenzauerze. Przecież obiecała sobie, że to już przeszłość i nie ma sensu to tego wracać, a jednak..  Zawadiacki uśmieszek błądził w jej snach, budząc ją w środku nocy, mającą nadzieję, że usłyszy dźwięk telefonu. Że może powie… „Może kiedyś.”

*

            - Mamusiu? – blondyneczka przybiegła do pakującej walizki dziewczyny.
- Tak, słoneczko? – oderwała się od swojego zajęcia i usiadła na łóżku, dając dziecku do zrozumienia, by zajęło miejsce obok niej.
- Dlaczego musimy wyjechać? – oczka małej istotki zaszkliły się niebezpiecznie.
- A nie chcesz wyjeżdżać? – Kate zmartwiła się i objęła Lolę ramieniem. – Musimy. Babcia i dziadek nie są już dobrego zdrowia, a ja nie mogę tutaj zostać. Wiem, że tego nie rozumiesz… Ale obiecuję ci, że zrobię wszystko, by nasze życie w Austrii było lepsze.
- Z kim będę się bawiła?
- Poradzimy sobie, kochanie. A teraz idź się bawić, dobrze?  
            Kate delikatnie popchnęła dziecko i obserwowała jak radośnie odbiega do babci już wyciągającej do niej ręce. Nie przejmowała się już, zapomniała o tej rozmowie i ufała matce, która wie co jest dla niej najlepsze.
            Tak… łatwo się mówi. Dla samej Kate, ta zmiana była bardzo trudna. Pierwszej przeprowadzki z Francji nawet nie pamięta. Tam się urodziła. Ojciec zaraz po ślubie znalazł świetnie płatną pracę i razem z matką zdecydowali się na wyjazd do Lille, a po narodzinach Kate zapragnęli znowu wrócić do Polski i tutaj ułożyć sobie spokojnie życie w pięknym Wrocławiu. Ich mała brunetka dorastała, wraz z wiekiem, stając się młodą, urodziwą dziewczyną, a potem kobietą. Inteligentką i utalentowaną, nigdy nie sprawiającą problemów. Oczywiście… do ostatniej klasy liceum.
            I wtedy skomplikowana stała się nawet pozornie najprostsza czynność. Wstanie z łóżka było wyczynem godnym nagrody nobla, której dziewczyna nigdy nie otrzymała. Ciężko było stwierdzić, w którym momencie popełniła błąd, ale to właśnie on zmienił ją i jej światopogląd. Pytanie tylko… na lepsze, czy też na gorsze.. ?

*

            Finałowy skok. Na tablicy wyników widnieje obrzydliwe „2” przy nazwisku Schlierenzauer. Straszna, odpychająca, przyprawiająca o złowrogie dreszcze dwójka, nijak mająca się do założonego z góry planu o zwycięstwie. Dwa konkursy, dwa miejsca o włos od podium. Zero satysfakcji, dawnego, słodkiego uśmiechu oraz zapewnienia, że tak właśnie miało być.
            - Zluzuj, Greg. – Tom podszedł do przyjaciela, ściskając mu dłoń. – To była dobra walka, w ten weekend po prostu ktoś inny był lepszy. Nie możesz się z tym pogodzić?
- Jestem pierwszy. Zawsze. – powiedział ostro Austriak. – Dostaję to czego chce, rozumiesz? Bez wyjątków. – chłopak spojrzał znacząco, po czym szybko oddalił się, nie oglądając się za siebie.
            Każdy dzień dawał mu do zrozumienia, jak bardzo samotnym jest człowiekiem, skupionym na karierze i przypadkowych dziewczynach. Teraz już nawet kontakt z Lucasem powoli mu się urywał. Poczuł, że musi na chwilę wrócić do domu, ciepłego domu w Fulpmes.  Porozmawiać z rodzicami, podrażnić Glo i zagrać w gry video z Luckiem. Może to pomogłoby mu wrócić, chociaż na ułamek sekundy, do czasów niewinności? W których wszystko było najzwyczajniej w świecie proste?...

*

            - Axel! – Agnes krzyknęła na bernardyna, który zmęczony bieganiem za rzucanym patykiem, powoli się do niej zbliżał. – Masz już dosyć, co? – dziewczyna zaśmiała się promiennie i pogłaskała swojego nowego, czworonożnego przyjaciela.
            Szybkim ruchem przypięła do jego obroży smycz i wolnym krokiem szła razem z nim do domu. Axel sapał wykończony i marzył zapewne tylko o tym, by napić się wody, a potem leniwie uciąć sobie drzemkę w ulubionym wiklinowym koszyku.
             Blondynka, dziękowała losowi każdego dnia, wychodząc z psem na spacer. Przez te kilka godzin mogła czuć się tak beztrosko, niczym mała dziewczynka, bawiąca się z ukochanym szczeniaczkiem, wyproszonym u rodziców. Zajmowała się Axelem przez zajęciami na uczelni i po nich. Czasami nawet, po wieczornym pływaniu, zabierała go na długi spacer po innsbruckim parku. Dzięki temu, miasto i jego okolice stawały się jej prawdziwym domem. Lubiła te ciasne uliczki, zalesione parki z zadbanymi ławeczkami i całą Dolinę Stubai, po której mogła chodzić i chodzić, sprawiając przyjemność zarówno sobie, jak i kochanemu bernardynowi.
            - Jesteś, moja droga! – pan Stein szczerze uściskał studentkę. – Nie sprawiał kłopotów? – powiedział, wpuszczając do środka psa.
- Oczywiście, że nie. Jest cudowny. – Agnes zdjęła kurtkę i weszła za gospodarzem do kuchni, gdzie pani Stein przygotowywała jej śniadanie.
- Pewnie zmarzłaś, co? – uśmiechnęła się ciepło podając blondynce kubek z gorącą herbatą.
- Odrobinkę. Zaraz muszę lecieć na uczelnię, ale przyjdę po Axel’a po 18, dobrze?
- Dobrze, dobrze, a teraz jedz dziecko, jedz. Żebyś się nie spóźniła.
            Państwo Stein. Ciepli, życzliwi, bezdzietni. Wydawać by się mogło, że całą swoją miłość przelali na ukochanego psa, a teraz i na jego opiekunkę. Cóż, ona sama nie widziała żadnych przeciwwskazań, ba! Momentami myślała nawet, że to jedna z najlepszych rzeczy, jaka ją w życiu spotkała. Dzięki nim coraz mniej myślała o Schlierenzauerze i braku Kate. Tego właśnie było jej trzeba.
            - Bardzo dziękuję. – powiedziała Agnes, odstawiając talerzyk po kanapkach do zmywarki. – Będę już leciała.
- Do zobaczenia wieczorem! – pan Stein zdążył jeszcze krzyknąć za nią, gdy ta w pośpiechu wyszła z domu, po drodze dopinając zamek szarej kurtki i zawiązując bordowy szalik.

*

            Droga do Fulpmes dłużyła się niemiłosiernie. Po wyczerpującym locie z Lillehammer do Wiednia, każdy kilometr za kierownicą był dla Austriaka coraz mniej znośny. Szczególnie, zważywszy na to, że dochodziła już 23, a końca autostrady jak nie było widać, tak nie ma. Prosta droga, bez zakrętów, potrzebnych manewrów, hamowań czy przyspieszeń sprawiała, że jego powieki mimowolnie stawały się cięższe i cięższe.
            Na zewnątrz panował kilkunastostopniowy mróz, śnieg lekko prószył, jednak na czarnej jezdni nie można było go dostrzec. Samochód Schlierenzauera co chwilę wyprzedzały potężne ciężarówki, podążające równoległym pasem. Monotonia. Usypiająca monotonia. A droga zdawała się nie ubywać, mimo zdecydowanej prędkości.
            W odtwarzaczu CD szybko obracała się najnowsza płyta Damien’a Rice’a. Ciche brzmienie „Nine Crimes” wypełniało wnętrze pojazdu, potęgując uczucie melancholii i wałęsającego się gdzieś demona snu, który coraz odważniej zaczął dobijać się do podświadomości Gregora.
“It’s the wrong kind of place to be thinking of you…”
            Nie mógł przecież zasnąć. Musiał szybko dojechać do domu, ciepłego łóżka, kochających rodziców… Kochających. Dobre słowo. Ciekawe czy nadal kochają tego słodkiego, brązowookiego blondasa podjadającego czekoladę przed obiadem, czy też przerzucili się na bankowe konto, wypełnione frankami szwajcarskimi i euro? Nie, takie myślenie do niczego dobrego nie doprowadzi, doskonale o tym wiedział.
            Nacisnął pedał gazu. Mocniej, bardziej zdecydowanie. Wskazówka licznika gwałtownie przeskoczyła z 100 km/h na 125 km/h. Im szybciej będzie jechał tym lepiej. Przyjedzie do domu. Do mamy, ojca, Lucasa, Glo. Już przecież niedaleko… Jeszcze tylko trochę ponad 120 kilometrów.
            „It’s the wrong kind of place to be cheating on you…”
            Pewnie zaciśnięte na kierownicy pięści zaczęły się rozluźniać. Wyprostowane ramiona straciły sprężystość i bezwładnie ześlizgiwały się na kolana chłopaka. Oczy w końcu zamknęły się, a głos w głowie dudnił coraz głośniej słodką, śmiercionośną kołysankę.
„Is that alright?; Is that alright?;  Is that alright with you…?” 
GREGOR.
GREGOR.
OBUDŹ SIĘ.
SŁYSZYSZ?
GREGOR.
GREGOR!
UWAŻAJ!...

*

            - Mamusiu? – blondyneczka podniosła główkę, opieraną na ramieniu Kate. – Kiedy dolecimy?
- Już niedługo, śpij mała. – brunetka uśmiechnęła się ciepło. – Przed Tobą wiele wrażeń. Ciocia Agnes czeka na nas, wiesz? Stęskniła się za Tobą. Będzie dobrze, obiecuję Ci. A teraz śpij.
            Dziewczyna posłusznie wróciła do poprzednio zajmowanej pozycji i po kilku minutach dało się słyszeć jej ściszony,  płytki oddech.
            Kate natomiast cały czas patrzyła przez szybę samolotu. Co prawda, widziała niezbyt wiele, ale już wypatrywała iskrzących się świateł miasta, które jak na złość nadal się nie pojawiały.
Kolejny raz jej myśli wróciły do ukochanego Wrocławia, pełnego zarówno szczęśliwych, jak i bolesnych wspomnień. Znowu zaczęła kalkulować, jak teraz wyglądałoby jej życie, gdyby wtedy nie poszła na tą imprezę. Kolejną imprezę przez maturą. Agnes przecież nie szła, uczyła się na rozszerzony polski. To jednak nie powstrzymało brunetki, która założyła wtedy swoje najlepsze, obcisłe czarne rurki i biały top, podkreślający jej figurę. Przecież doskonale wiedziała, że on tam będzie. Że to może być jedna z ostatnich szans na zbliżenie się do niego…
Kate gwałtownie nabrała powietrza do płuc, chcąc brutalnie się nim zachłysnąć. To już przeszłość. Nie warto o tym myśleć. Teraz ma przecież Lolę. Małe, blondwłose cudo, jej oczko w głowie, które musi cierpieć przez lekkomyślne zachowanie głupiutkiej licealistki. Cóż, człowiek uczy się na błędach. Wiadomo to nie od dzisiaj.

*

            Przeklęty dźwięk budzika. Och, najgorsze co może być o 5.30 rano. Żegnaj błogi śnie, do zobaczenia koło północy. Agnes szybko odchyliła kołdrę i wyskoczyła z łóżka. Brutalnie, by tylko nie pozwolić sobie na zabójcze „jeszcze 5 minuuut!”. Już nie raz przekonała się jakie niesie to za sobą skutki.      
Wzięła telefon i wybrała numer Kate. Poczta głosowa. Pewnie jest jeszcze w samolocie – pomyślała dziewczyna i wskoczyła do łazienki, by wziąć błyskawiczny prysznic. Po 15 minutach była już w kuchni, robiąc sobie małą kanapkę przed wyjściem. Axel nie może przecież czekać. Włączyła radio i podkręciła głośność. Taniec przy kuchennym zlewie do  energicznych kawałków z rana to coś absolutnie niezbędnego. Piosenka skończyła się, a na zegarze wybiła 6. Blondynka pobiegła jeszcze do łazienki pokropić się ulubionymi perfumami „Yellow” z Pumy i już, już miała wyłączać radiowy odbiornik i pędzić do Axela, gdy zaczęły docierać do niej podawane właśnie wiadomości.
„Dzisiaj, po godzinie 1. w nocy, prowadzący czarne audi skoczek narciarski Gregor Schlierenzauer, miał groźnie wyglądający wypadek, jadąc autostradą w kierunku Innsbrucka. Za przyczynę policja podaje zaśnięcie za kierownicą pojazdu. Mężczyzna został przewieziony do innsbruckiego szpitala. Jego życiu nie zagraża niebezpieczeństwo.”
- Gregor… - cichy głos Agnes przepełniony był bólem.
Dziewczyna wyłączyła radio, założyła kurtkę i wzięła kluczyki do samochodu. Musiała go zobaczyć. Axel poczeka, Kate i Lola dotrą tutaj taksówką, uczelnia nie jest najważniejsza. Teraz liczył się tylko on.


*

Brunetka odebrała podany jej bagaż i chwyciła dziewczynkę za rękę.
- Gdzie ciocia Agnes? – mała blondyneczka, chociaż bardzo się starała, nie mogę wypatrzyć w tłumie oczekujących znajomej twarzy.
- Na pewno zaraz się pojawi. – z nutką niepewności powiedziała Kate. Już miała wybrać numer przyjaciółki, gdy na telefonie pojawiła się wiadomość o przychodzącym połączeniu.
- Agnes?
 - Gregor miał wypadek, jadę do szpitala. – brunetka usłyszała załamujący się głos po drugiej stronie. – Przepraszam. Przed wejściem na lotnisko czeka na was taksówka.
- Dobrze… I Agnes?
- Tak?
- Trzymaj się. 

*

            Automatyczne drzwi szpitala otworzyły się, co prawda znacznie wolniej niż zazwyczaj, ale jednak, dając studentce możliwość rozpoczęcia poszukiwań… KOGO? NO KIM ON DLA CIEBIE JEST, ŻE TAK SIĘ PRZEJMUJESZ?! …Gregora.
            - Gdzie leży Gregor Schlierenzauer? – zdyszana dziewczyna prawie opadła na blat recepcji. Szatynka spojrzała na nią, posyłając wręcz prześmiewczy uśmiech.
- Pani z rodziny?
- Nie. – nogi pod dziewczyną ugięły się. Ta wymiana zdań może pójść tylko w jednym kierunku.
- Ktoś ze sztabu szkoleniowego? Dziewczyna?
- Nie.
- Więc przykro mi, ale nie mogę udzielić pani żadnych informacji. – kolejny słodki uśmieszek.
- Ale ja…
- Nie, nie wpuszczamy zmartwionych faneczek. Żegnam.
            SERIO?! Agnes usiadła zrezygnowana na jednym z przygotowanych krzesełek. Rozpięta kurta, byle jako zarzucony na szyję szalik, rozwichrzone włosy, pobladła twarz. Nie po to przecież było to wszystko. Musiała go przecież zobaczyć. Tylko raz spojrzeć, by upewnić się, że wszystko będzie dobrze.
            „Ludzie mówią, że będzie dobrze. Kłamią.”
            Zdeterminowana zaczęła szukać odpowiedniej sali. W pośpiechu zaglądała do poszczególnych pomieszczeń, nigdzie jednak nie było znajomej twarzy. Zostały jej jeszcze trzy ostatnie sale rozmieszczona na tym skrzydle. 16, 17, 18. Instynktownie weszła do 16. Pod takim samym numerem zaczynali przecież swoją znajomość… Nie. To tylko starszy pan, śpiący spokojnie.
17. Stanęła przed przymkniętymi drzwiami, nie widząc co ze sobą zrobić. W końcu lekko popchnęła klamkę i zajrzała do środka.
Jedno białe łóżko, wokół którego skupionych było kilka osób, wpatrzonych w dopiero co odzyskującego przytomność chłopaka. Mama czule obejmowała jego dłoń. Ojciec stał obok niej, trzymając ręce na ramionach młodszego syna, a młoda dziewczyna, może nieco tylko starsza od Agnes, obserwowała pielęgniarkę, która krzątała się wokół łóżka pacjenta.
Nagle oczy wszystkich zwróciły się w stronę nieznajomej.
- A pani to… ? – zapytała pielęgniarka.
- Zabrakło ci papieru w toalecie, czy przyszłaś się ze mnie ponabijać? – cichy, niepewny głos Gregora. I te same słowa, które ona kiedyś wypowiedziała do niego…
            Zignorowała pytanie pielęgniarki i zdezorientowane spojrzenia członków rodziny. Przestąpiła próg.
- Schlierenzauer. Nie waż się mnie więcej tak straszyć… - nie mogła już nad sobą zapanować. Mimowolnie wypuściła ze swych oczu kilka łez, szybko zacierając po nich ślady. – Nie strasz mnie tak już nigdy więcej.


*

            Rozdział krótki, szybki, z którego nie mogę być zadowolona. I nie chcę być zadowolona. Miał być inny, nie wiem co strzeliło mi do głowy…
            Dzisiaj rozpoczynam podróż do Planicy! Pełna obaw i niepewności mam jednak nadzieję, że wszystko dobrze się skończy.
            Jak Wam mijają dni? Przeraża mnie wizja końca sezonu… Ech. Ech. Nie wiem w ogóle co napisać, więc do następnego!
            Buuuuziaki! <3