Nareszcie. Ostatni wykład dobiegł
końca i Agnes mogła w końcu opuścić mury uczelni. Już gdy zbiegała w pośpiechu
po schodach jej oczom ukazał się plakat na tablicy ogłoszeń. O dziwo, tym razem
nie dotyczył on kolejnych terminów zaliczeń, praktyk czy najbliższych kursów, w
których chętni i ambitni mogliby wziąć udział. Poświęcony był charytatywnej
pracy studenta.
Zaintrygowana
dziewczyna podeszła bliżej i zaczęła czytać. W końcu doszła do ogłoszeń,
mających na celu zaangażowanie się młodych w pracę na rzecz innych ludzi.
Blondynka, nie wiedząc właściwie czemu to robi, zaczęła wodzić wzrokiem po
rozmaitych tekstach, natykając się na coś dla siebie.
„Małżeństwo
po 70-siątce potrzebuje kogoś, do codziennego wyprowadzania psa rasy bernardyn
oraz do drobnej pomocy w domu.”
Blondynka
odpisała numer telefonu i schowała kartkę do kiszeni kurtki. Już w myślach
widziała siebie, pomagającą dobrym, starszym ludziom, tak bezinteresownie.
Cóż.. może wcale nie bezinteresownie? Przecież Kate nadal nie wracała. Gregor
stał się przeszłością. Nikt warty uwagi nie pojawił się na horyzoncie, a
przecież potrzebowała kogoś do przytulenia. To chyba najnormalniejsza potrzeba
każdego człowieka. Potrzeba ciepła, której jej ostatnio nikt nie zdołał
zaspokoić.
Więc
nie. Nie byłoby to bezinteresowne działanie. Czułaby się potrzebna i dawałaby z
siebie wszystko, byleby w końcu przestać myśleć o Schlierenzauerze. Przecież
obiecała sobie, że to już przeszłość i nie ma sensu to tego wracać, a jednak.. Zawadiacki uśmieszek błądził w jej snach,
budząc ją w środku nocy, mającą nadzieję, że usłyszy dźwięk telefonu. Że może
powie… „Może kiedyś.”
*
-
Mamusiu? – blondyneczka przybiegła do pakującej walizki dziewczyny.
- Tak, słoneczko? – oderwała się
od swojego zajęcia i usiadła na łóżku, dając dziecku do zrozumienia, by zajęło
miejsce obok niej.
- Dlaczego musimy wyjechać? –
oczka małej istotki zaszkliły się niebezpiecznie.
- A nie chcesz wyjeżdżać? – Kate
zmartwiła się i objęła Lolę ramieniem. – Musimy. Babcia i dziadek nie są już
dobrego zdrowia, a ja nie mogę tutaj zostać. Wiem, że tego nie rozumiesz… Ale
obiecuję ci, że zrobię wszystko, by nasze życie w Austrii było lepsze.
- Z kim będę się bawiła?
- Poradzimy sobie, kochanie. A
teraz idź się bawić, dobrze?
Kate
delikatnie popchnęła dziecko i obserwowała jak radośnie odbiega do babci już
wyciągającej do niej ręce. Nie przejmowała się już, zapomniała o tej rozmowie i
ufała matce, która wie co jest dla niej najlepsze.
Tak…
łatwo się mówi. Dla samej Kate, ta zmiana była bardzo trudna. Pierwszej
przeprowadzki z Francji nawet nie pamięta. Tam się urodziła. Ojciec zaraz po
ślubie znalazł świetnie płatną pracę i razem z matką zdecydowali się na wyjazd
do Lille, a po narodzinach Kate zapragnęli znowu wrócić do Polski i tutaj ułożyć
sobie spokojnie życie w pięknym Wrocławiu. Ich mała brunetka dorastała, wraz z
wiekiem, stając się młodą, urodziwą dziewczyną, a potem kobietą. Inteligentką i
utalentowaną, nigdy nie sprawiającą problemów. Oczywiście… do ostatniej klasy
liceum.
I
wtedy skomplikowana stała się nawet pozornie najprostsza czynność. Wstanie z
łóżka było wyczynem godnym nagrody nobla, której dziewczyna nigdy nie
otrzymała. Ciężko było stwierdzić, w którym momencie popełniła błąd, ale to
właśnie on zmienił ją i jej światopogląd. Pytanie tylko… na lepsze, czy też na
gorsze.. ?
*
Finałowy
skok. Na tablicy wyników widnieje obrzydliwe „2” przy nazwisku Schlierenzauer. Straszna,
odpychająca, przyprawiająca o złowrogie dreszcze dwójka, nijak mająca się do
założonego z góry planu o zwycięstwie. Dwa konkursy, dwa miejsca o włos od
podium. Zero satysfakcji, dawnego, słodkiego uśmiechu oraz zapewnienia, że tak
właśnie miało być.
-
Zluzuj, Greg. – Tom podszedł do przyjaciela, ściskając mu dłoń. – To była dobra
walka, w ten weekend po prostu ktoś inny był lepszy. Nie możesz się z tym
pogodzić?
- Jestem pierwszy. Zawsze. –
powiedział ostro Austriak. – Dostaję to czego chce, rozumiesz? Bez wyjątków. –
chłopak spojrzał znacząco, po czym szybko oddalił się, nie oglądając się za
siebie.
Każdy
dzień dawał mu do zrozumienia, jak bardzo samotnym jest człowiekiem, skupionym
na karierze i przypadkowych dziewczynach. Teraz już nawet kontakt z Lucasem
powoli mu się urywał. Poczuł, że musi na chwilę wrócić do domu, ciepłego domu w
Fulpmes. Porozmawiać z rodzicami,
podrażnić Glo i zagrać w gry video z Luckiem. Może to pomogłoby mu wrócić,
chociaż na ułamek sekundy, do czasów niewinności? W których wszystko było
najzwyczajniej w świecie proste?...
*
-
Axel! – Agnes krzyknęła na bernardyna, który zmęczony bieganiem za rzucanym
patykiem, powoli się do niej zbliżał. – Masz już dosyć, co? – dziewczyna
zaśmiała się promiennie i pogłaskała swojego nowego, czworonożnego przyjaciela.
Szybkim
ruchem przypięła do jego obroży smycz i wolnym krokiem szła razem z nim do
domu. Axel sapał wykończony i marzył zapewne tylko o tym, by napić się wody, a
potem leniwie uciąć sobie drzemkę w ulubionym wiklinowym koszyku.
Blondynka, dziękowała losowi każdego dnia,
wychodząc z psem na spacer. Przez te kilka godzin mogła czuć się tak beztrosko,
niczym mała dziewczynka, bawiąca się z ukochanym szczeniaczkiem, wyproszonym u
rodziców. Zajmowała się Axelem przez zajęciami na uczelni i po nich. Czasami
nawet, po wieczornym pływaniu, zabierała go na długi spacer po innsbruckim
parku. Dzięki temu, miasto i jego okolice stawały się jej prawdziwym domem.
Lubiła te ciasne uliczki, zalesione parki z zadbanymi ławeczkami i całą Dolinę
Stubai, po której mogła chodzić i chodzić, sprawiając przyjemność zarówno
sobie, jak i kochanemu bernardynowi.
-
Jesteś, moja droga! – pan Stein szczerze uściskał studentkę. – Nie sprawiał
kłopotów? – powiedział, wpuszczając do środka psa.
- Oczywiście, że nie. Jest
cudowny. – Agnes zdjęła kurtkę i weszła za gospodarzem do kuchni, gdzie pani
Stein przygotowywała jej śniadanie.
- Pewnie zmarzłaś, co? –
uśmiechnęła się ciepło podając blondynce kubek z gorącą herbatą.
- Odrobinkę. Zaraz muszę lecieć
na uczelnię, ale przyjdę po Axel’a po 18, dobrze?
- Dobrze, dobrze, a teraz jedz
dziecko, jedz. Żebyś się nie spóźniła.
Państwo
Stein. Ciepli, życzliwi, bezdzietni. Wydawać by się mogło, że całą swoją miłość
przelali na ukochanego psa, a teraz i na jego opiekunkę. Cóż, ona sama nie
widziała żadnych przeciwwskazań, ba! Momentami myślała nawet, że to jedna z
najlepszych rzeczy, jaka ją w życiu spotkała. Dzięki nim coraz mniej myślała o
Schlierenzauerze i braku Kate. Tego właśnie było jej trzeba.
-
Bardzo dziękuję. – powiedziała Agnes, odstawiając talerzyk po kanapkach do
zmywarki. – Będę już leciała.
- Do zobaczenia wieczorem! – pan
Stein zdążył jeszcze krzyknąć za nią, gdy ta w pośpiechu wyszła z domu, po
drodze dopinając zamek szarej kurtki i zawiązując bordowy szalik.
*
Droga do Fulpmes dłużyła się
niemiłosiernie. Po wyczerpującym locie z Lillehammer do Wiednia, każdy kilometr
za kierownicą był dla Austriaka coraz mniej znośny. Szczególnie, zważywszy na
to, że dochodziła już 23, a końca autostrady jak nie było widać, tak nie ma.
Prosta droga, bez zakrętów, potrzebnych manewrów, hamowań czy przyspieszeń
sprawiała, że jego powieki mimowolnie stawały się cięższe i cięższe.
Na zewnątrz panował
kilkunastostopniowy mróz, śnieg lekko prószył, jednak na czarnej jezdni nie
można było go dostrzec. Samochód Schlierenzauera co chwilę wyprzedzały potężne
ciężarówki, podążające równoległym pasem. Monotonia. Usypiająca monotonia. A
droga zdawała się nie ubywać, mimo zdecydowanej prędkości.
W odtwarzaczu CD szybko obracała się
najnowsza płyta Damien’a Rice’a. Ciche brzmienie „Nine Crimes” wypełniało
wnętrze pojazdu, potęgując uczucie melancholii i wałęsającego się gdzieś demona
snu, który coraz odważniej zaczął dobijać się do podświadomości Gregora.
“It’s the wrong kind of
place to be thinking of you…”
Nie
mógł przecież zasnąć. Musiał szybko dojechać do domu, ciepłego łóżka,
kochających rodziców… Kochających. Dobre słowo. Ciekawe czy nadal kochają tego
słodkiego, brązowookiego blondasa podjadającego czekoladę przed obiadem, czy
też przerzucili się na bankowe konto, wypełnione frankami szwajcarskimi i euro?
Nie, takie myślenie do niczego dobrego nie doprowadzi, doskonale o tym
wiedział.
Nacisnął pedał gazu. Mocniej,
bardziej zdecydowanie. Wskazówka licznika gwałtownie przeskoczyła z 100 km/h na
125 km/h. Im szybciej będzie jechał tym lepiej. Przyjedzie do domu. Do mamy,
ojca, Lucasa, Glo. Już przecież niedaleko… Jeszcze tylko trochę ponad 120
kilometrów.
„It’s the wrong kind of place to be cheating on you…”
Pewnie
zaciśnięte na kierownicy pięści zaczęły się rozluźniać. Wyprostowane ramiona straciły
sprężystość i bezwładnie ześlizgiwały się na kolana chłopaka. Oczy w końcu
zamknęły się, a głos w głowie dudnił coraz głośniej słodką, śmiercionośną
kołysankę.
„Is that alright?; Is that
alright?; Is that alright with you…?”
GREGOR.
GREGOR.
OBUDŹ SIĘ.
SŁYSZYSZ?
GREGOR.
GREGOR!
UWAŻAJ!...
*
- Mamusiu? – blondyneczka podniosła
główkę, opieraną na ramieniu Kate. – Kiedy dolecimy?
- Już
niedługo, śpij mała. – brunetka uśmiechnęła się ciepło. – Przed Tobą wiele
wrażeń. Ciocia Agnes czeka na nas, wiesz? Stęskniła się za Tobą. Będzie dobrze,
obiecuję Ci. A teraz śpij.
Dziewczyna posłusznie wróciła do
poprzednio zajmowanej pozycji i po kilku minutach dało się słyszeć jej
ściszony, płytki oddech.
Kate natomiast cały czas patrzyła
przez szybę samolotu. Co prawda, widziała niezbyt wiele, ale już wypatrywała iskrzących
się świateł miasta, które jak na złość nadal się nie pojawiały.
Kolejny raz jej myśli wróciły do ukochanego Wrocławia, pełnego zarówno
szczęśliwych, jak i bolesnych wspomnień. Znowu zaczęła kalkulować, jak teraz
wyglądałoby jej życie, gdyby wtedy nie poszła na tą imprezę. Kolejną imprezę
przez maturą. Agnes przecież nie szła, uczyła się na rozszerzony polski. To
jednak nie powstrzymało brunetki, która założyła wtedy swoje najlepsze, obcisłe
czarne rurki i biały top, podkreślający jej figurę. Przecież doskonale
wiedziała, że on tam będzie. Że to może być jedna z ostatnich szans na
zbliżenie się do niego…
Kate gwałtownie nabrała powietrza do płuc, chcąc brutalnie się nim
zachłysnąć. To już przeszłość. Nie warto o tym myśleć. Teraz ma przecież Lolę.
Małe, blondwłose cudo, jej oczko w głowie, które musi cierpieć przez
lekkomyślne zachowanie głupiutkiej licealistki. Cóż, człowiek uczy się na
błędach. Wiadomo to nie od dzisiaj.
*
Przeklęty dźwięk budzika. Och,
najgorsze co może być o 5.30 rano. Żegnaj błogi śnie, do zobaczenia koło
północy. Agnes szybko odchyliła kołdrę i wyskoczyła z łóżka. Brutalnie, by
tylko nie pozwolić sobie na zabójcze „jeszcze 5 minuuut!”. Już nie raz
przekonała się jakie niesie to za sobą skutki.
Wzięła telefon i wybrała numer Kate. Poczta głosowa. Pewnie jest jeszcze w
samolocie – pomyślała dziewczyna i wskoczyła do łazienki, by wziąć błyskawiczny
prysznic. Po 15 minutach była już w kuchni, robiąc sobie małą kanapkę przed
wyjściem. Axel nie może przecież czekać. Włączyła radio i podkręciła głośność.
Taniec przy kuchennym zlewie do
energicznych kawałków z rana to coś absolutnie niezbędnego. Piosenka
skończyła się, a na zegarze wybiła 6. Blondynka pobiegła jeszcze do łazienki
pokropić się ulubionymi perfumami „Yellow” z Pumy i już, już miała wyłączać
radiowy odbiornik i pędzić do Axela, gdy zaczęły docierać do niej podawane
właśnie wiadomości.
„Dzisiaj, po godzinie 1. w nocy, prowadzący czarne audi skoczek narciarski
Gregor Schlierenzauer, miał groźnie wyglądający wypadek, jadąc autostradą w
kierunku Innsbrucka. Za przyczynę policja podaje zaśnięcie za kierownicą
pojazdu. Mężczyzna został przewieziony do innsbruckiego szpitala. Jego życiu
nie zagraża niebezpieczeństwo.”
- Gregor… - cichy głos Agnes przepełniony był bólem.
Dziewczyna wyłączyła radio, założyła kurtkę i wzięła kluczyki do samochodu.
Musiała go zobaczyć. Axel poczeka, Kate i Lola dotrą tutaj taksówką, uczelnia
nie jest najważniejsza. Teraz liczył się tylko on.
*
Brunetka odebrała podany jej bagaż i chwyciła dziewczynkę za rękę.
- Gdzie
ciocia Agnes? – mała blondyneczka, chociaż bardzo się starała, nie mogę
wypatrzyć w tłumie oczekujących znajomej twarzy.
- Na pewno
zaraz się pojawi. – z nutką niepewności powiedziała Kate. Już miała wybrać
numer przyjaciółki, gdy na telefonie pojawiła się wiadomość o przychodzącym
połączeniu.
- Agnes?
- Gregor miał wypadek, jadę do szpitala. –
brunetka usłyszała załamujący się głos po drugiej stronie. – Przepraszam. Przed
wejściem na lotnisko czeka na was taksówka.
- Dobrze… I
Agnes?
- Tak?
- Trzymaj
się.
*
Automatyczne drzwi szpitala
otworzyły się, co prawda znacznie wolniej niż zazwyczaj, ale jednak, dając
studentce możliwość rozpoczęcia poszukiwań… KOGO? NO KIM ON DLA CIEBIE JEST, ŻE
TAK SIĘ PRZEJMUJESZ?! …Gregora.
- Gdzie leży Gregor Schlierenzauer?
– zdyszana dziewczyna prawie opadła na blat recepcji. Szatynka spojrzała na
nią, posyłając wręcz prześmiewczy uśmiech.
- Pani z
rodziny?
- Nie. – nogi
pod dziewczyną ugięły się. Ta wymiana zdań może pójść tylko w jednym kierunku.
- Ktoś ze
sztabu szkoleniowego? Dziewczyna?
- Nie.
- Więc
przykro mi, ale nie mogę udzielić pani żadnych informacji. – kolejny słodki
uśmieszek.
- Ale ja…
- Nie, nie
wpuszczamy zmartwionych faneczek. Żegnam.
SERIO?! Agnes usiadła zrezygnowana
na jednym z przygotowanych krzesełek. Rozpięta kurta, byle jako zarzucony na
szyję szalik, rozwichrzone włosy, pobladła twarz. Nie po to przecież było to
wszystko. Musiała go przecież zobaczyć. Tylko raz spojrzeć, by upewnić się, że
wszystko będzie dobrze.
„Ludzie mówią, że będzie dobrze.
Kłamią.”
Zdeterminowana zaczęła szukać
odpowiedniej sali. W pośpiechu zaglądała do poszczególnych pomieszczeń, nigdzie
jednak nie było znajomej twarzy. Zostały jej jeszcze trzy ostatnie sale
rozmieszczona na tym skrzydle. 16, 17, 18. Instynktownie weszła do 16. Pod
takim samym numerem zaczynali przecież swoją znajomość… Nie. To tylko starszy
pan, śpiący spokojnie.
17. Stanęła przed przymkniętymi drzwiami, nie widząc co ze sobą zrobić. W
końcu lekko popchnęła klamkę i zajrzała do środka.
Jedno białe łóżko, wokół którego skupionych było kilka osób, wpatrzonych w
dopiero co odzyskującego przytomność chłopaka. Mama czule obejmowała jego dłoń.
Ojciec stał obok niej, trzymając ręce na ramionach młodszego syna, a młoda
dziewczyna, może nieco tylko starsza od Agnes, obserwowała pielęgniarkę, która
krzątała się wokół łóżka pacjenta.
Nagle oczy wszystkich zwróciły się w stronę nieznajomej.
- A pani to…
? – zapytała pielęgniarka.
- Zabrakło ci
papieru w toalecie, czy przyszłaś się ze mnie ponabijać? – cichy, niepewny głos
Gregora. I te same słowa, które ona kiedyś wypowiedziała do niego…
Zignorowała pytanie pielęgniarki i
zdezorientowane spojrzenia członków rodziny. Przestąpiła próg.
-
Schlierenzauer. Nie waż się mnie więcej tak straszyć… - nie mogła już nad sobą
zapanować. Mimowolnie wypuściła ze swych oczu kilka łez, szybko zacierając po
nich ślady. – Nie strasz mnie tak już nigdy więcej.
*
Rozdział
krótki, szybki, z którego nie mogę być zadowolona. I nie chcę być zadowolona.
Miał być inny, nie wiem co strzeliło mi do głowy…
Dzisiaj
rozpoczynam podróż do Planicy! Pełna obaw i niepewności mam jednak nadzieję, że
wszystko dobrze się skończy.
Jak
Wam mijają dni? Przeraża mnie wizja końca sezonu… Ech. Ech. Nie wiem w ogóle co
napisać, więc do następnego!
Buuuuziaki!
<3