środa, 3 kwietnia 2013

7.




Gorący strumień wody oblewał nagie ciało dziewczyny. Po kolejnej, prawie bezsennej nocy prysznic był jednym ze sposobów, dzięki którym budziła się do życia. No, przynajmniej w pewnym stopniu. Stała bezwładnie pod lejącą się z góry wodą, z rękami splecionymi na tali. Powolnymi ruchami masowała swoje ramiona, szyję, dekolt, piersi, by rozluźnić mięśnie i przygotować je na kolejny pracowity dzień.
            Blond włosy przylepiły się do mokrych pleców i tworzyły swego rodzaju okrycie. Pewnie dlatego zawsze lubiła nosić długie włosy… By móc chociaż trochę się nimi okryć. Odwróciła się tak, że teraz jedyne co widziała przed sobą, to jasnoniebieskie, drobne kafelki i wystający z ściany kurek, skierowany w stronę czerwonej kropeczki. Opadła obie dłonie na ścianie i delektowała się przyjemnym uczuciem, które niespodziewanie przeszył niechciany wstrząs.
            Momentalnie, brutalnie i bez najmniejszego zastanowienia przekręciła kurek w stronę niebieskiej kropeczki, a jej ciało pokryły zimne dreszcze. Skóra, nieprzygotowana na taki zabieg, zdawała się kurczyć i drżeć. Agnes jednak niezłomnie stała pod lodowatą wodą, która teraz zamiast odprężać, miała za zadanie skupienie wszystkich myśli dziewczyny wokół zimna, a nie wokół ciepłych, brązowych oczu. Tak właśnie musiała budzić się do życia, w którym nie mogło być miejsca dla Gregor’a. Nawet gdyby chciała… Nie było dla niego miejsca.
            Kolejne krople spadały na nią, pod największym możliwym ciśnieniem. Ciało powoli przyzwyczaiło się do przeszywającego uczucia zimna i odbierało pokornie nowe doświadczenie. Serce znowu dało o sobie znać, a umysł wyświetlił obrazy sprzed kilku dniu. Czemu pojechała do tego szpitala? Czemu szukała go w takim pośpiechu, obłąkaniu, zmartwieniu? Dlaczego w końcu przekroczyła próg tej cholernej sali ze łzami w oczach? Przecież od tego czasu nawet się nie odezwał. Nie zadzwonił. Nie napisał. Nie przyszedł. Widać,  ludzie nie zmieniają się od tak.
            W końcu wyszła spod prysznica, okrywając zziębnięte, lecz pobudzone do życia, ciało. Owinęła się szczelnie i na chwilę zastygła w bezruchu, z przymkniętymi powiekami, rozkoszując się uczuciem ciepła i miękkości. Potem jednak szybko wytarła się, założyła wcześniej przygotowane ubrania, przeczesała włosy i była gotowa.
            Dochodziła 6, więc jak co rano zrobiła sobie w biegu małą kanapkę, założyła kurtkę, czapkę, ciepłe buty, wzięła torbę na ramię i w pośpiechu wyszła z domu. Axel na pewno już niecierpliwie merdał ogonem, czekając na nią. W drodze gorączkowo zastanawiała się, dokąd zabierze go tym razem? Może całkowicie zmieni trasę i znajdzie dłuższą, piękniejszą dróżkę, urozmaicając poranek nie tylko sobie, ale i kochanemu bernardynowi? Cóż, okaże się.

*

- Schlierenzauer, zepnij dupę i wracaj. Nudno bez ciebie jak cholera!
- O, widzę, że ktoś się stęsknił za moją skromną osobą.
- No proszę cię, bez zbędnych, emocjonalnych uniesień, ale weź wracaj!
- Hilde, odwaliło Ci już całkiem, wiesz? – chłopak nie mógł przestać się śmiał, po prostu nie potrafił, a każde kolejne słowo przyjaciela pogarszało jego stan.
- Patrz debilu, jak się do ciebie przywiązałem.
- Tylko mi tutaj nie debiluj! – obruszył się, nadal jednak susząc zęby – I nie martw się, wrócę na zawody w Engelberg’u.
- Ale człowieku, to są sprawie dwa tygodnie! Z kim ja będę wyrywał, no?!
- Przecież miałeś sobie odpuścić taki tryb życia. Ostatnio mnie tak krytykowałeś, a teraz co? Ruchanko chodzi ci po głowie? Nieładnie!
- Moralizator się znalazł! Stróż wszelkich cnót!
- Dobra, Hilde, późno się robi, a ja muszę pobiegać. Ty też lepiej idź zrób coś dla kondycji. – zawiesił na chwilę głos, po czym ze śmiechem dodał – I pamiętaj, że jest na to wiele sposobów.
            Po drugiej stronie dało się słyszeć zdegustowany głos Norwega, który zgłaszał swój protest, zupełnie tak, jakby w tamtej chwili nie pomyślał o czymś zbereźnym (jasne, jasne, a świstak siedzi...). Ne zdążył jednak powiedzieć nic konkretnego, bo Gregor, z zawadiackim uśmieszkiem na ustach wcisnął czerwoną słuchawkę na swoim dotykowym ustrojstwie, by potem odłożyć je na półkę, a której jednocześnie zabrał swoje duże słuchawki i iPad’a. Tak, czas na wieczorną przebieżkę.

*

            Przeciągnięty dzwonek do drzwi chwilowo zagłuszył ciszę dziewczyny i przerwał jej czytanie. Nie ociągała się jednak z otworzeniem ich, gdyż z niecierpliwością czekała na pojawienie się gościa.
            - W końcu jesteś! – krzyknęła brunetka i mocno uścisnęła drobną Agnes. – Zrobię herbaty, a ty się rozbieraj.
- Mała śpi? – krzyknęła blondynka, wieszając kurtkę na wieszaku, zabierając się jednocześnie za odpinanie butów.
- Tak. – odkrzyknęła jakoś niemrawo Kate i wynurzyła się z kuchni. – Chodź, siadaj. Potrzebuję rozmowy.
            Dziewczyna poszła więc za nią do kuchni i, przysiadając na podkurczonej na krześle nodze, usadowiła się wygodnie. Brunetka tymczasem zdążyła przygotować ich ulubioną herbatę z owoców leśnych i podać na stół w dużych, kolorowych kubkach. Zajęła miejsce naprzeciw przyjaciółki, a idąc za jej przykładem, naciągnęła na dłonie przydługie rękawy ciemnozielonego swetra i oplotła je wokół gorącego naczynia.
            - Co się dzieje, Kate?
- Agnes… - dziewczyna ciężko westchnęła i spojrzała na blondynkę. – Lola nie może przywyknąć. Martwię się o nią. Myślałam, że szybko nauczyć się obcować w tym świecie, załapie język, ale ona nie potrafi. Opiera się. Przecież jest jeszcze taka malutka, co ja sobie myślałam? – pełna powagi spoglądała kurczowo na dziewczynę, która nieprzerwanie milcząc, zastanawiała się co powiedzieć. – Co mam robić? Powiedz mi, proszę. Potrzebuję teraz twoich rad, a ty jak na złość nic nie mówisz.
- Chcesz mojej rady? - badawczo spojrzała na brunetkę. – Walcz. Walcz o siebie, o Lolę, o nowe życie. Za dużo w tym wszystkim dramatu. Wiesz, że nie znoszę dramatów.  
- I kto to mówi…
- Kate. – Agnes od razu jej przerwała, nie chcąc niepotrzebnie dręczyć bolącego ją serca. – Mówimy teraz o tobie. Tylko o tobie. Lola przywyknie. Zobaczysz. Kindergarden to najlepsze co może jej się tutaj przytrafić. Płacz? Potrwa tydzień, góra dwa. Potem znajdzie małe przyjaciółki, tak słodkie jak ona. A na razie musisz ją jeszcze zapisać do polskiego przedszkola, żeby nie zapomniała ojczystego języka. Nawet nie wiesz jakie to dla niej błogosławieństwo! Jednocześnie umieć biegle dwa języki! To jej przyszłości, Kate. Ułoży się, zobaczysz. – dziewczyna skończyła mówić i z ochotą zanurzyła usta w gorącej herbacie. – Jak zwykle przepyszna. – skwitowała z uśmiechem.
- Tak łatwo ci się mówi… - pełna wątpliwości brunetka przeszyła ją swoim wzrokiem.    Brązowe, pełne oczy wbijały się w Agnes, usilnie pragnąc pomocy, żebrząc o nią. Tak, po raz kolejny, zewnętrznie tak silna i zdecydowana Kate, pokazywała swoje prawdziwe „ja”. Tyle już błędów popełniła, nie można było więc dziwić się, że boi się teraz popełnić kolejnego. Szczególnie, że nie odpowiada już tylko za siebie.
            - Będzie dobrze.
- Nadal wierzysz w to, powtarzane do znudzenia, filmowe kłamstwo?
- Nie, ale chcę w nie wierzyć.
- Zrobiłam się głodna. Chcesz sałatki? Zrobiłam dzisiaj. Twoja ulubiona, z brokułami.
- Oczywiście, ze chcę, nie pytaj głupio.
            Brunetka wstała od stołu i wyjęła z lodówki półmisek z świeżo zrobionym, domowym specjałem. Sałatki to coś, w czym naprawdę była dobra. Szybko nałożyła sobie i swojej towarzyszce po porcji i zajęła wcześniej zajmowaną pozycję.
            - Jak się trzymasz? – zapytała, grzebiąc widelcem między składnikami.
- Nie mówmy o tym. – Agnes odwróciła wzrok i chciała skoncentrować się na widoku za oknem. Ten jednak nie był tak interesujący, jak wciąż gnębiące ją myśli.
- Znowu się zamykasz.
- Co chcesz usłyszeć? – zdenerwowana przeniosła z powrotem spojrzenie na przyjaciółkę – Nie. Nie odezwał się. I nie. Nie boli mnie to.
- I po co się oszukujesz, próbujesz oszukać mnie? Po co? – cień uśmiechu pojawił się na ustach Kate. – Nie zmienisz tego. Wiem, co do niego czujesz. Wiem to od czasu, gdy wróciłaś ze szpitala.
- Przestań, torturujesz mnie. – wycedziła Agnes przez zęby, starając się zapanować nad targającymi ją emocjami.
- Dzwonił do ciebie, w nocy. Pamiętasz? – przyjaciółka ostawiła widelec i skrzyżowała ręce, po czym oparła je na blacie kuchennego stołu. Resztka herbaty zaczęła stygnąć, lecz nie miała ochoty teraz upić nawet najmniejszego łyka. – Mówiłaś, jak bardzo podoba ci się jego głos. Śniłaś o nim, pamiętasz?
- Przestań! – dziewczyna gwałtownie wstała i zaczęła chodzić po kuchni. I tak wystarczająco już naciągnięte rękawy bluzy, pociągnęła, a potem oplotła rękami swoją talię. Oparła się o blat, stojąc naprzeciw Kate, bacznie się jej przyglądając. – Jaki masz w tym cel? Powiedz mi.
- Przyznaj się, po prostu przyznaj się w końcu sama przed sobą.
- Do czego? – zmieszana blondynka wbiła w nią zielone oczy, prawie niewidoczne, przez wiecznie powiększone źrenice. - Do czego? – powtórzyła dobitnie.
- Że go kochasz. Wiem, że go kochasz Agnes. Już od dawna.
            Dziewczyna nie odpowiedziała, coś tylko, bardzo głęboko w niej samej, jakby pękło. Mały mur, który usilnie budowała cicho runął. Cichutko, cichuteńko runął, a drobne cegiełki potoczyły się, gdzieś w nieznane zakamarki duszy. Prawda została odkryta. Strzeżona tym małym murem tajemnica w końcu została wypowiedziana, ujrzała światło dzienne. I chociaż nie była w stanie wypowiedzieć tego na głos to tak, kochała go. Nie potrafiła wygrać jednak ze swoim zranionym ego, które za cel postawiło sobie wyrażenie: „Nie dbam o to.”
            Każdy zimny prysznic, każda godzina spędzona na uczelni, w bibliotece, na kolejnym spacerze z Axel’em przypominała jej, że musi być silna. A silną mogła być tylko nie okazując swoich słabości. Cóż, jej główną słabością był teraz pewien brązowooki, ciemny blondyn, który bezczelnie zawładną częścią jej umysłu. Tą słabość musiała więc zlikwidować, unikać jak ognia, strzec się jak najgorszego zagrożenia, ta właśnie ta słabość, ta straszna słabość do tego głosu pozbawiała ją wolności i niezależności, o którą tak w życiu zabiegała. Poza tym, jedno było pewne: Schlierenzauer to nie chłopak dla takiej dziewczyny jak ona.
            - Mylisz się. – odezwała się w końcu, bo zdającej się trwać wiecznie, chwili milczenia. – Nie kocham go. Nigdy go nie kochałam. Nigdy nie będę go kochać. Pójście po wypadku do szpitala? Łzy? To błąd. I skończmy ten temat.
- W końcu przestaniesz się oszukiwać Agnes. – Kate stanęła przed nią i położyła dłoń na jej ramieniu. – Wiem, że go kochasz.

*

            - Greeegoooor!
- Czego się drzesz?! – chłopak zbiegał właśnie po schodach, przebrany w czarny dres.
- Zagrasz ze mną? – Lucas prosząco złożył ręce i uśmiechnął się komicznie.
- Raz. – zaśmiał się Gregor i usiadł z nim na kanapie przed wielkim, plazmowym telewizorem. – I nie wiem dlaczego tak bardzo zależy ci na grze ze mną. Przecież wiesz, że to zawsze równa się – przegrana.
- Nie gadaj, kilka razy wygrałem! – obudzony 12-latek spojrzał na niego spode łba, uruchamiając grę. – Dzisiaj będzie ten kolejny raz!
- Chyba śnisz!
            Straszy Schlierenzauer zafundował młodszemu niezłego kuksańca, lecz szybko powrócił do przyjmowanej wcześniej, skupionej na ekranie pozycji, gdyż za wszelką cenę chciał pokazać smarkatemu gdzie jego miejsce.
            Smarkaty. Zawsze tak do niego mówił, ale innym nie dałby na brata powiedzieć jednego złego słowa. Myślał nawet, że ten młody wyrośnie kiedyś na wspaniałego mężczyznę, zdecydowanie lepszego niż jego starszy brat. Czasami, gdy miał wszystkiego i wszystkich dość, tylko jeden Lucas go nie irytował. Po prostu dziwnym, jeszcze nieco dziecięcym sposobem potrafił dojść do poplątanej głowy brata, naprowadzając go, pewnie nie mając o tym dużego pojęcia, na właściwy tor myślenia.
            - No i widzisz? – Gregor z satysfakcją i rozbrajającym uśmieszkiem spojrzał na brata. – Znowu wygrałem. Ach, pewne rzeczy na tym świecie nigdy się nie zmieniają.
- Oj już przestań. – Lucas zaśmiał się, wcale nie dotknięty kąśliwymi słowami towarzysza gry. – Przyjdzie taki dzień, zobaczysz.
- Nie wątpię! – starszy z rodziny Schlierenzauerów wstał i przeciągnął się, ziewając. – Spadam spać. Wiesz, sportowcy muszą dbać o zdrowie. – wystawił Lucasowi język, poczochrał jego czarną czuprynę i poszedł do swojego pokoju. Jutro czekał go bowiem kolejny dzień treningów, musiał przecież wrócić do rywalizacji jak najprędzej. Sprawdził więc, czy budzik nadal nastawiony jest na godzinę 5.30, poczym ściągnął dres i położył się, szybko zapadając w odprężający sen.

*

            Kolejny zimowy poranek był wyjątkowo piękny. Słońce nieśmiało wynurzało się zza ośnieżonych gór, lekki mróz szczypał w nos, a śnieg skrzypiał pod ciepłymi traperami. Axel zadowolony machał ogonem, dreptając u boku Agnes, która bacznie obserwowała każdy jego ruch. Po tyle dniach spacerów z nim zauważyła, że bernardyn zaczął jej naprawdę ufać, wiedział, że nie chce go skrzywdzić, lecz być jego przyjaciółką. Czy to w ogóle możliwe, by to wiedział? Czy coś czuł? Blondynka miała nieodparte wrażenie, że tak, ale pewnie inni, niewierni, nieufni, spieraliby się z jej poglądem, więc przestała się nad tym zastanawiać.
            Biorąc do płuc dozę świeżego powietrza przystanęła na chwilę i rozejrzała się dookoła. Na drodze przed nią i za nią nie było widać nikogo. Była to bowiem górska dróżka, prowadząca w stronę zalesionych, tyrolskich terenów, gdzie ludzie rzadko wybierali się, szczególnie rano, przez brak czasu i nawał codziennych obowiązków. Przykucnęła więc przy bernardynie i pogłaskała go czule po pysku.
            - Ufasz mi, czuję to, więc i ja ufam tobie. – mówiąc to odpięła smycz, tym samym uwalniając Axel’a.
 Pies jednak, zamiast rzucić się pędem przed siebie, przysiadł na tylnych łapach, czekając na znak Agnes. Ta uśmiechnęła się tylko pod nosem, zdając sobie sprawę, że to co ludzie mówią jest niezaprzeczalną prawdą – pies to prawdziwy przyjaciel człowieka. Wierny, ufny i przyjacielski.
- Chodź! – krzyknęła blondynka i pobiegła truchtem w leśną drużkę. – Znajdziemy ci jakiś spory patyk, co ty na to? Wiem przecież, że lubisz aportować! – niespodziewanie zaczęła śmiać się do siebie i pełna energii pobiegła wyznaczoną ścieżką, a za nią truchtał zadowolony Axel. A przecież było dopiero po 6 rano!

*

            Energetyczne kawałki głośno dźwięczały w słuchawkach chłopaka i nadawały jednostajnego tempa jego pewnie stawianym krokom. Poranny jogging to jedna z najważniejszych części jego dnia, nieodzowna. Tak bardzo brakowało mu tego, gdy musiał przez kilka ostatnich dni siedzieć bezczynnie najpierw w szpitalu, a potem w domu. Czas najwyższy zacząć zwyciężać! Motywował się cały czas, codziennie, nieprzerwanie, wiedząc, że musi napisać nowy rozdział w historii skoków. Ta myśl pchała go do pracy i napawała przekonaniem, że może być kimś naprawdę wybitnym i tej, lecz nie tylko tej, dziedzinie.
            Górskie widoki, ośnieżone ścieżki to coś, co naprawdę kochał. Austria, jego dom, jego odskocznia i najlepsze joggingowe trasy. Czy wspominał o nich Agnes wtedy, gdy pierwszy raz rozmawiali o jego rodzinnych stronach? Nie. Chyba nie. I czemu do licha o niej myślał..?!
            Zwiększył głośność kolejnego kawałka, lecz zamiast biec przystanął na chwile, bynajmniej nie po to, by odpocząć, ale by na otwartej przestrzeni, niedaleko małego lasu, zrobić kilka serii rozciągających ćwiczeń, a następnie spokojnie wrócić do przerwanego truchtu. Stanął więc w rozkroku, wykonał kilka skłonów, przysiadów i już chciał przejść do dalszej części, gdy w polu widzenia dostrzegł biegnącą przed siebie dziewczynę. Za nią pędem podążał duży bernardyn, który, jak mu się początkowo wydawało, chciał jej zrobić krzywdę. Potem jednak, przyglądając się dłużej osobliwemu zdarzeniu, zrozumiał, że wcale tak nie jest.
            Dziewczyna odwróciła się bowiem i śmiejąc się zapraszająco wystawiła ręce przed siebie. Pies, wyraźnie zmęczony bieganiem, zbliżył się do niej nieco wolniejszym krokiem i niespodziewanie przewrócił dziewczynę, a ta runęła na śnieg. Zaniepokojony Gregor przybiegł bliżej i niespodziewanie, w lizanej właśnie przez wielkiego bernardyna blondynce, rozpoznał Agnes. Ta jednak nie zauważyła jego obecności, zaabsorbowana Axel’em.
            - Wystarczy, wystarczy! – zawołała, nie przestając się śmiać. Posłuszny pies, niechętnie, bo niechętnie, ale jednak odstąpił od niej. Dziewczyna wstała więc z ziemi i starała się otrzepać ubranie ze śniegu. – Jesteś niemożliwy, naprawdę! Kto ci pozwolił mnie przewracać? – mówiła, jednocześnie ciągle się otrzepując. W końcu podniosła wzrok, który nieoczekiwanie utkwił w oddalonej o kilka metrów, wpatrzonej w nią postaci.
            - Gregor. – szepnęła do siebie. Ten, nie wiedzieć czemu, wyłączył muzykę, ściągnął słuchawki i zdecydowanym krokiem podszedł do niej.
- Jeszcze z tyłu. – powiedział. Z jego twarzy nie dało się niczego wyczytać.
- Słucham… ? – zmieszana dziewczyna popatrzyła niego nie rozumiejącym spojrzeniem.
- Śnieg. – lekko uśmiechnął się chłopak – Masz go jeszcze na plecach. Mogę? – zapytał. Dziewczyna kiwnęła tylko głową, potwierdzając. Gregor tymczasem znalazł się za nią i zręcznie strzepał resztki białego puchu z jej zimowej kurtki.
- Gotowe. – szepnął, z powrotem znajdując się naprzeciw jej wzroku.
- Dziękuję.
- To twój pies? – zainteresował się.
- Nie udawaj, że cię to obchodzi, Schlierenzauer. – musiała być twarda. Przecież w jej życiu nie było dla niego miejsca. W jego życiu nie było miejsca dla niej. Po co więc ta cała farsa?
- Agnes. Porozmawiaj ze mną. – poprosił. Słychać było przewijającą się szczerość w jego ciepłym głosie.
- Jesteś dupkiem, Schlierenzauer. – wbiła w niego ostre, zimne, zielone tęczówki. – Martwiłam się. Przybiegłam. A ty nawet nie zadzwoniłeś...
- Wiem. Przepraszam.
- I tyle? Jesteś żałosny. Naprawdę. Dziwię się sama sobie, że zmarnowałam na ciebie tyle czasu, naprawdę. Myślisz, że ci wszystko wolno, co? Bo jesteś sobie kimś tam, kimś niby ważniejszym od innych? O Boże, nawet nie wiesz jak bardzo się mylisz! Nie dbasz o moje uczucia, pewnie o niczyje nie dbasz. Żałuję, że poszłam do tego szpitala! Żałuję, że wtedy się poznaliśmy! Żałuję, że cię całowałam, bo Schlierenzauer, prawda jest taka, że nie jesteś wart nawet mojej śliny!
- Aż tak nisko mnie cenisz? – chłopak, z którego twarz nadal nie zdradzała żadnych emocji (a może zdradzała, tylko Agnes była na nie za bardzo zamknięta), wpatrywał się w blondynkę.
- Tak. – powiedziała dobitnie, przez zęby. – Jesteś dla mnie nikim, Schlierenzauer. Słyszysz? Nikim. I mam dość tego, że ciągle coś stawia cię na mojej drodze i…
            Musiał to w końcu przerwać. Potok słów, które po części były prawdą, lecz coś mu mówiło, że zawierają w sobie drugie dno. Nie wiedzieć kiedy, objął dłońmi jej zziębnięte policzki i złożył na ustach krótki, delikatny pocałunek. Potem odsunął się od niej i już miał odejść, pogodzony z faktem, że wiecznego potępienia w oczach Agnes nic nie jest w stanie zmienić. Pomylił się jednak. Niespodziewanie zobaczył drobne łzy, które wolno spływały po jej twarzy.
            - Wygrałeś. – szepnęła cicho, zrezygnowana. – Nie umiem temu zaprzeczyć, rozumiesz?! Wyplenić tego uczucia ze swojego serca! Nie potrafię, chociaż tak bardzo chciałam. Nienawidzę siebie za swoją słabość, ale nie chcę jej już zaprzeczać. – wzięła głęboki oddech i wbiła w niego otępiały wzrok. – Kocham cię.


***

            Zamiast się uczyć na geografię, angielski i czytać „Zbrodnię i karę”, w przypływie weny usiadłam i napisałam rozdział. Taki tam. Rozdział i już.
            I w Planicy spełniło się moje marzenie. Jedno z tych większych. Mam zdjęcie ze Schlierenzauer’em i to było naprawdę piękne 10 sekund mojego życia. Jestem nienormalna, wiem i zdaję sobie z tego sprawę (y).